Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wacław Fiut i dzikie węże - historia z mojej kamienicy

43 129  
225   59  
Od urodzenia mieszkam w niedużym miasteczku w centrum Polski, na ostatnim, drugim piętrze kamienicy znajdującej się przy głównej ulicy tegoż miasteczka. Mieszkanie znajdujące się pod moim przez wiele lat stało puste i było wystawione na sprzedaż, jednak jak to jest w takich miasteczkach jak to, przez kupę lat mieszkanie nie znalazło nabywcy.


W końcu trzy lata temu zniknęło zawieszone na drzwiach kamienicy ogłoszenie „sprzedam mieszkanie”, bo jak się okazało lokal znalazł nabywcę, którym był niejaki Wacław Fiut – postać równie barwna co jego nazwisko. Facet około 50-tki, którego wygląd zewnętrzny w żaden sposób nie sugerowałby, że stać go na zakup tego dość sporego lokalu, człowiek renesansu, którego postępowanie sprawiło, że inni mieszkańcy naszej kamienicy przekonali się ile adrenaliny może wyprodukować ludzki organizm.

Meldunek

Zacznijmy jednak od samego nazwiska... Niezwłocznie po przybyciu do naszego miasteczka pan Wacław udał się do Urzędu Miasta i Gminy w celu dokonania meldunku, a co za tym idzie, zmiany dowodu osobistego. Wiem o tym z pierwszej ręki – w tak małej mieścinie wszyscy się znają, a traf chciał, że w meldunkach pracuje moja koleżanka z podstawówki. Opowiadała, że pewnego dnia ni stąd, ni zowąd do ich gabinetu wparował z impetem facet i powiedział głośno „Dzień dobry, jestem Fiut, Wacław Fiut” – zaczął na miarę Bonda, tyle że jaki Bond, takie martini, a właściwie Owocowy Karton Mocny – bo taki był ulubiony napój pana Fiuta. Gdy się przedstawił, urzędnicy pracujący w pokoju z trudem opanowali śmiech. Następnie interesant podwórkową polszczyzną, nie omieszkując kilkukrotnie wtrącić wyrazu „kurwa”, wyjaśnił pokrótce o co mu chodzi.

Koleżanka, gdy przygotowywała niezbędne do wypełnienia dokumenty, delikatnie poinformowała Pana Wacława, że przy okazji wymiany dowodu osobistego istnieje możliwość zmiany nazwiska na inne, zaczynające się na tę samą literę, w przypadku gdy np. dotychczasowe nazwisko może być uznane za obraźliwe. Ten, gdy to usłyszał, wykrzyczał mniej więcej takie słowa: „Co wy sobie kurwy myślicie, to nazwisko mojego rodu, z dziada pradziada, mój prapradziad mieszkał na dworze szlacheckim w Zadupiu Kujawskim, to o czymś świadczy, ja tu kurwa jestem Panem, ja Fiut, Wacław Fiut”.

Po takim orędziu koleżanka zaprzestała jakichkolwiek prób perswazji i kontynuowała obsługę tego nadzwyczaj kulturalnego klienta, zaś informacja o tym jakoby pan Wacław miał szlacheckie korzenie rozeszła się po mieście jeszcze tego samego dnia i choć sądząc po wyglądzie i zachowaniu pana Fiuta nikt w nią nie wierzył, pozostawała ona dla wszystkich zagadką. Jako że jestem osobą dociekliwą, zagadka szlacheckiego pochodzenia nowego sąsiada nie dawała mi spokoju. Jeszcze tego samego dnia, w którym usłyszałam te rewelacje, poszukałam w Internecie informacji na temat rzekomego majątku szlacheckiego w Zadupiu Kujawskim (choć sama nazwa miejscowości wydawała mi się na tyle groteskowa, że spodziewałam się prędzej znalezienia obrazków z memami, niż jakiejkolwiek rzetelnej informacji). Ku mojemu zdziwieniu myliłam się, Zadupiem Kujawskim nazywana została przez mieszkańców dość duża wieś w województwie kujawsko – pomorskim, której nazwa pochodzi od nazwiska pierwotnych właścicieli.

Mimo że chciałabym ją podać, to przepisy RODO jakoś hamują mnie przed odpowiedzialnością karną. Tak czy siak, nazwa tej miejscowości nie brzmiała ani Fiutowice ani Fiutów, nic z tych rzeczy. Wujek Google powiedział mi, że w poszukiwanej przeze mnie wsi faktycznie znajduje się XVIII-wieczny dwór, w którym obecnie mieści się muzeum, które jest czynne także w soboty, a owa wieś znajduje się około 90 km od naszego miasteczka. Był to dla mnie najlepszy motor napędowy, aby zaraz po przyjściu z pracy w piątek zabrać się za pakowanie walizki na sobotni ranny wyjazd do Zadupia Kujawskiego.

Zadupie Kujawskie

Na miejscu spotkałam miłą panią kustosz, której nie chciałam odstraszać z góry zadanym pytaniem w stylu „Czy w XIX-tym wieku w tym dworze mieszkał niejaki pan Fiut?” – zaczynając w ten sposób można ugrać nic więcej niż tylko wezwanie policji na przymusową kontrolę trzeźwości lub narkotyków – ja osobiście nie zażywam narkotyków, ale pan Wacław podczas swojego pobytu w kamienicy zapewnił nam takie wrażenia, że niejeden narkoman by nam pozazdrościł (ale o tym później). Chcąc zrobić dobre wrażenie na administratorce dworku ubrałam się w garsonkę, a nawet ją wyprasowałam (co mi się zazwyczaj rzadko zdarza).

W toku rozmowy spytałam czy w zbiorach bibliotecznych dworu jest może spisana historia osób w nim mieszkających. Na jej twierdzącą odpowiedź, zapytałam, czy mogłaby mi udostępnić odpowiednie książki bądź manuskrypty na ten temat. Po twierdzącej odpowiedzi i wydaniu postulowanych zbiorów, przeszłam do lektury. Brzmiało to patetycznie, przyznacie, ale chciałam się wczuć w tamten klimat. Tak jak wolno się do tego przygotowywałam (nawet prasując tę cholerną garsonkę), tak szybko z tego klimatu wyszłam, gdy w pamiętniku pisanym pod koniec XIX wieku przez ówczesnego właściciela dworu znalazłam wzmiankę o tym, że w owym czasie na terenie majątku faktycznie przebywał osobnik o nazwisku Fiut, jednak nie dzielił on dworskich pokoi, a jedynie komórkę w oficynie i miast szlacheckiej pieczęci dzierżył w rękach widły, którymi zarówno dworskie nieczystości, jak i gnój stajenny sumiennie wywalał.

Pani Kwiatkowska

Pewnego letniego popołudnia nastała wiekopomna chwila, w której nowy właściciel mieszkania na pierwszym piętrze wprowadzał się do swojego lokalu. Chociaż nikt się do tego nie przyzna, to jednak każdy, a raczej prawie każdy obserwuje takie sensacje zza firanki. Czemu prawie każdy, już wyjaśniam… Na drugim piętrze mieszkam ja i Pani Kwiatkowska. Mnie może znacie, może i nie (czasami lepiej żebyście mnie nie poznali), Pani Kwiatkowska ma około 75 lat, jest starą panną i ma 3 koty syjamskie (te z niebieskimi oczami i czarnymi rękawiczkami na łapkach) i to ona chodzi i dogląda tych wszystkich kwiatów, które umieściła na klatce schodowej. Chodzi do kościoła praktycznie co dzień, generalnie bigoteria zawładnęła nią do tego stopnia, że chociaż zawsze staram się być grzeczna i mówić „Dzień dobry”, to ona uprzedza mnie hasłem „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.

W związku z tym nauczyłam się jak z automatu mówić „Na wieki wieków Amen”, przez co zaskarbiłam sobie sympatię starszej pani. Oczywiście do czasu… Razu pewnego wychodziłam na klatkę schodową, miałam na uszach słuchawki z muzyką AC/DC , Led Zeppelin czy coś w tym stylu....na pełen regulator... jak to ja zwykle... Widząc (ale oczywiście nie słysząc), że starsza pani coś mówi, odparłam moją wyuczoną kwestię „Na wieki wieków Amen”. Po tym jak zemdlała niezwłocznie wezwałam karetkę. Dopiero od chłopaków z pogotowia dowiedziałam się, że zasłabła po tym jak rozmawiając ze swoimi kwiatami usłyszała moja odpowiedź.

Swoją drogą, gdy starsza pani po słowach „Moje kochane anturia, oleandry, co wy beze mnie zrobicie gdy ja z tego świata odejdę” słyszy wesoło wypowiedziane „Na wieki wieków Amen”, należy szanować wytrzymałość organizmu, który nie pozwolił na praktyczne sprawdzenie hipotezy rzuconej bez zastanowienia przez starszą panią. Aby załagodzić jej wrogi stosunek do mnie, postanowiłam już więcej nie chodzić po klatce schodowej ze słuchawkami na uszach, a koszulka z Che Guevarą (chociaż dotychczas skrupulatnie ukrywana pod bluzą przed wzrokiem Kwiatkowskiej), została umieszczona na dnie szafy – przecież z sąsiadami trzeba dobrze żyć. To by było na tyle o pani Kwiatkowskiej.

Dozorca

Wcześniej wspomniałam, że prawie każdy obserwował zamieszanie spowodowane przeprowadzką pana Wacława Fiuta do naszej kamienicy. Dlaczego prawie każdy? O mieszkańcach drugiego piętra było powyżej, pierwsze stało cały czas wolne – dopóki nie wykupił go nasz współlokator, którego wyczyny dostarczą jeszcze trochę objętości temu plikowi, albo plikowi papierów (jeżeli w ogóle ktoś to kiedyś wydrukuje – choć sądząc po tytule, to raczej nie). Na parterze kamienicy pięciopokojowy poziom podzielony był na mieszkania nieproporcjonalnie (nie to co drugie piętro – Kwiatkowska plus 3 koty zajmowały 3 pokoje, a ja i mój iPhone zaledwie 2) – parter to było państwo w państwie – właścicielem całego poziomu był Nowak – dozorca całego tego Sajgonu.

Tak szczerze mówiąc, to umowa kupna 5 pokojowego lokalu w przedwojennej kamienicy za cenę 50 000 zł musiała w dużej mierze zależeć od bliższej znajomości żony dozorcy ze sprzedawcą lokalu – a uaktualniając, z byłą żoną dozorcy. Nieprzypadkowo również jeden pokój na parterze wynajmował bratanek byłego właściciela mieszkania; za niebagatelną kwotę 450 zł miesięcznie. W mieście może i ta suma nikogo nie szokuje ale jak na nasze warunki jest wręcz horrendalna. Chociaż mi się wydaje, że to raczej była żona dozorcy nalegała na jakąkolwiek rekompensatę dla tego niedorajdy życiowego, jakim jest nasz rzekomy pan cieć.

Bratanek byłego właściciela nie mieszka na stałe w tym pokoju, śmiało można by rzec, że po prostu wizytuje go od czasu do czasu… Jeżeli w ogóle jest w stanie doczołgać się do drzwi wejściowych i otworzyć pierwsze drzwi po lewej stronie (do których prowadzi godna wspomnienia dla biegu tej historii przeszkoda w postaci trzech schodków)... Jaki pan, taki kram. W taki sposób dozorca dogadał się z bratankiem swojego nieoficjalnego szwagra.

Jeśli w tym miejscu myślicie, że jedyną osobą, która nie oglądała przeprowadzki Pana Wacława Fiuta do naszej kamienicy był bratanek byłego właściciela, to się grubo mylicie. W czasie znamiennej przeprowadzki „dozorca” (bo chyba nie wypada o nim, jako o dozorcy pisać inaczej niż w kurzych łapkach), bądź co bądź „dozorca” brzmi lepiej niż „cieć”; tak więc nasz dozorca Nowak w chwili przeprowadzki Pana Wacława szedł na skup złomu sprzedać wszystko, co udało mu się uzbierać na osiedlu. W tym miejscu warto zaznaczyć, że czteropokojowe mieszkanie Nowaka w 80% zagracone było wszelkiego rodzaju przedmiotami codziennego użytku, takimi jak telefony, pralki, telewizory.

Przedmioty te pochodziły z różnych epok – i pewnie można byłoby w mieszkaniu Pana Nowaka założyć małe muzeum przedmiotów codziennego użytku, gdyby nie jedna rzecz łącząca wszystkie Nowakowe artefakty, a mianowicie brak jakichkolwiek elementów metalowych. Nasz dozorca był bowiem zapalonym zbieraczem złomu, dla którego zepsuta pralka była tak cennym nabytkiem, z którego po wymontowaniu bębna i kabli można było uzyskać kilkadziesiąt złotych. A takich pralek w mieszkaniu dozorcy było ze 20. Do tego doliczmy wszystkie mikrofalówki, kuchenki gazowe i cokolwiek tylko kiedyś zawierało jakikolwiek metal. Facet wychodził z założenia, że jeżeli w mieszkaniu jeszcze jakoś da się przejść nie ma sensu najmować kogoś w celu wywiezienia na śmietnik zgromadzonych zbiorów.

Pewnie przeszło wam przez myśl, że Nowak wszystkie pieniądze zarobione na skupie złomu, a także innych skupach surowców wtórnych przeznaczał na wódę i fajki. Nic bardziej mylnego. Nie tykał on alkoholu ani nie palił papierosów, za to codziennie około 8 rano wychodził po gazetę, elegancko ubrany i pachnący wodą kolońską. Czemu więc zajmował się tym, co wcześniej opisałam? Ano hołdował on zasadzie: „żadna praca nie hańbi, ale nie splugawię sobie rąk robotą u jakiegoś złodzieja”. To by było na tyle jeżeli chodzi o mieszkańców naszej kamienicy. Przejdźmy więc do pana Wacława Fiuta i jego spektakularnej przeprowadzki.

Przeprowadzka

Już dwa razy zaczynałam historię zapoznania z nowym lokatorem, w końcu sfinalizuję ten opis. Mogłabym zacząć od typowego „Było słoneczne popołudnie, chmury powoli przesuwały się po niebie”, ale nie brzmiałoby to zbyt wiarygodnie. Tak naprawdę o tym, że nowy lokator przewozi do kamienicy swoje rzeczy zawiadomiły mnie rzucane przez niego na ulicy „kurwy” i „chuje”. Podeszłam do okna i zauważyłam, że przyczyną jego zdenerwowania było to, że potknął się o wystający z chodnika kafelek i przy okazji zbił trzymaną w ręce butelkę wina Amarena.

Po tym jak szał mu przeszedł, pod kamienicę zajechała ciężarówka, z której wysiadło dwóch Sebixów, trzy paski na dresie, łysa glaca i te klimaty. Pan Wacław Fiut wszedł do kamienicy i odkluczył swoje mieszkanie (usłyszałam, że w tym czasie Kwiatkowska również nie omieszkała tego zrobić, jak również wyjść na klatkę schodową). Za chwilę nowy sąsiad z powrotem wyszedł na dwór. Z tego co usłyszałam wygłosił do tragarzy następującą kwestię: „Chuj mnie to obchodzi, jak to zrobicie, macie klucze, a ja mam ważną sprawę do załatwienia”, po czym poszedł w górę ulicy. Jak się domyślałam (i tu się nie myliłam) jego sprawa niecierpiąca zwłoki polegała na zakupie dwóch opakowań napoju Owocowy Karton Mocny.

Podczas jego nieobecności Kwiatkowska zdążyła już wczuć się w funkcję inspektora nadzoru, zeszła przed kamienicę i zaczęła oglądać zawartość ciężarówki. Gdy Sebixy wynieśli tapczan, dwie szafki i parę kartonów z naczyniami i innymi pierdołami, zaczęli wynosić plastikowe pudła większe i mniejsze. W tym momencie nadszedł Wacław Fiut wraz ze swoimi wisionkami, a jednocześnie Kwiatkowska krzyknęła coś w stylu „Matko Bosko, za jakie grzechy dzieci szatana nam tu sprowadziło!”. Wypowiedź ta na tyle mnie zaciekawiła, że również poszłam schodami na dół, jednak już na pierwszym piętrze minął mnie jeden z tragarzy taszczący ogromne pudło, w którym znajdował się pyton tygrysi. Nie musiałam się wiele zastanawiać, żeby obczaić, że pozostałe pojemniki zawierają podobną jebanie wijącą się zawartość.

Trafiła kosa na kamień

W rzeczy samej, jak się później okazało, w naszej kamienicy zagościł na dobre nie tylko Wacław Fiut, ale również cała kolekcja jego węży, w liczbie 26 okazów (przynajmniej tyle było na początku). Sytuacja wprowadzki Pana Wacława i jego węży do kamienicy zapoczątkowała konflikt, którego ja na własnej skórze wolałabym uniknąć, czyli trafiła kosa na kamień. Traf chciał, że akurat wtedy gdy Pan Fiut nadzorował wypakowywanie jego dzikich węży, zjawił się lekko wstawiony bratanek byłego właściciela mieszkania dozorcy – na potrzeby historii nazwijmy go po prostu B. Ów pan B. – pijaczyna i dziwkarz wtoczył się do domu. Pewnie już zapomnieliście o tych trzech schodach, które prowadziły do mieszkania na parterze... Nie wy jedni, on też o nich zapomniał.

Pech chciał, że gdy wywracał się o te schody, jeden z Sebixów noszących pudełka z wężami spotkał pana B. na swojej drodze. Ani jeden ani drugi nie zmienili swojej trajektorii (jak się domyślam Sebix z powodu swojego IQ, a B. z powodu przypuszczalnego wyniku na alkomacie). Skutkiem tego, że zadziałało prawo „akcja wywołuje reakcję”, czytaj... żadna akcja nie miała miejsca i dostateczna trzeźwość na reakcję również nie miała miejsca, było zderzenie obu panów, z których jeden niósł plecak, a drugi pojemnik z młodym boa dusicielem, który wyraźnie chciał poznawać świat. Chęć poznania świata nie zawsze kieruje nas na dobre tory, czasami ciekawe wydaje się to, co jest chuja warte. Dosłownie tak było w tym przypadku. Gdyby wąż był mądry, prześlizgnąłby się do kanalizacji, a że wąż nie był zbyt kreatywny, za swój cel obrał niedopięty rozporek pana B. Wszystko oczywiście widziała Kwiatkowska (choć jak sama przyznała przed policją – samego momentu ataku węża na przyrodzenie sąsiada nie widziała, „Boże uchowaj”).

Tak czy inaczej, w czasie gdy młody boa dusiciel wyprawiał dzikie harce po gałęziach w gatkach pana B., sam poszkodowany zdołał wykrzyczeć „Ty chuju, na takie kurestwo trzeba mieć pozwolenie, skurwysynu, do sądu cię podam, że takie chujostwo trzymasz”. Jeszcze zanim B. pozbył się węża z gaci i boa trafił z powrotem do pudełka, Kwiatkowska podłapała temat pozwolenia na „to kurestwo”, które zamierzał trzymać w swoim mieszkaniu Pan Wacław i pierwszą jej czynnością było wezwanie policji. Przyjechał partol, Pan Wacław został wylegitymowany, jednak przedstawił on pozwolenie na trzymanie swoich dzikich węży, jak również pozwolenie na broń palną. Jedyny bonus jaki zgarnęły pały był w postaci mandatu 100 zł dla pana Wacława za spożywanie alkoholu w miejscu publicznym, a dokładniej na ulicy. Sam ukarany mandat przyjął, ale po jego otrzymaniu wygłosił następującą kwestię „Ja wam chuje jebane ani grosza nie zapłacę”, za co otrzymał kolejny mandat, tym razem za obrazę funkcjonariuszy na służbie. Ten epizod uzmysłowił wszystkim, że węży pana Wacława nie pozbędziemy się z kamienicy łatwo, a na pewno nie w legalny sposób, a także uzmysłowiliśmy sobie, że Pan Wacław zbyt ugodowym lokatorem nie będzie.

Wezwanie policji było również iskrą zapalną konfliktu pomiędzy Kwiatkowską i panem Fiutem. Kwiatkowska swoim sposobem od samej wprowadzki nowego lokatora pełniła funkcję jego prywatnego detektywa. I to właśnie od niej, chcąc nie chcąc, dowiedziałam się o spadku z Ameryki, który to panu Wacławowi zapewnia i zapewniać będzie wieloletnie utrzymanie bez konieczności podejmowania jakiegokolwiek zatrudnienia.

Takim sposobem Pan Wacław Fiut zaczął skutecznie nam się naprzykrzać. Sama świadomość, że pod moim mieszkaniem mieszka tyle dzikich węży pod jakże odpowiedzialną kuratelą ich właściciela – pijaka, spowodowała u mnie lekką obawę o własne zdrowie i życie. U Kwiatkowskiej lęk przed dzikimi wężami Pana Wacława spowodował omamy i napady histerii, zwłaszcza w nocy. Sąsiadka próbowała z nimi walczyć między innymi słuchając cholernie głośno Radio Maryja, w którym w środku nocy leciały jakieś modły i Kwiatkowska odśpiewywała pieśni religijne. Nie było to balsamem dla uszu nie tylko dla mnie, gdyż śpiew Kwiatkowskiej bardziej przypominał skrzeczenie zarzynanej ropuchy. Czyli podsumowując: Kwiatkowska znienawidziła Fiuta za węże, a Fiut Kwiatkowską za pseudośpiewy i wtrącanie się we wszystko.

Nocne powroty

W naszym miasteczku jest Restauracja „Królewska”. Nazwa ta jest jak najbardziej adekwatna gdyż przybytek ten jest zwykłą meliną gromadzącą królów nocnego chlania wódki i piwska. Nie potrzeba było dużo czasu, aby pan Wacław zainteresował się ową knajpą i był w niej częstym gościem. Więcej czasu było potrzeba, aby zaznajomił się z podobnymi jak on i w związku z tym spędzał w tej mordowni coraz więcej czasu. A że owa górnolotnie nazwana restauracja była otwarta do ostatniego klienta, zamykano ją zwykle około 5 rano. Zdarzały się więc sytuacje, gdy Pan Fiut przychodził do mieszkania w środku nocy lub mijałam się z nim, gdy szłam na 6 do roboty.

Chociaż zwykle Fiut zachowywał się cicho, gdy nie miał z kim dyskutować, Kwiatkowska upatrzyła sobie w nim łatwy cel. Jako że miała problemy ze snem, o których to problemach było już wyżej, potrafiła wyglądać przez okno przez pół nocy. Gdy zobaczyła Fiuta wchodzącego do kamienicy, wychodziła na klatkę schodową i zaczynała go prowokować różnymi wyzwiskami i ubliżeniami. A tak jak mówiłam, po alkoholu Pan Wacław był spokojny dopóki nie miał dyskutanta. Na złośliwe uwagi Kwiatkowskiej puszczał on z automatu wiązankę, w której nazywał sąsiadkę wszystkimi możliwymi nazwami pań wykonujących najstarszy zawód świata, a także mówił „stara pizdo, możesz mi...” – i w tym miejscu padały nazwy różnych usług świadczonych przez wyżej wymienione panie.

Po tych wypowiedziach szanownego Pana, Kwiatkowska dzwoniła na policję, aby zgłosić zakłócanie ciszy nocnej i pijackie libacje w miejscu publicznym. Zwykle po tym policja przyjeżdżała, Pan Fiut wszystkiemu co prawda zaprzeczał, ale wszyscy wiemy, jak w polskim prawie ma się słowo trzeźwego kontra słowo pijanego. Takim sposobem Pan Wacław otrzymał kilka mandatów, na które, jak stwierdził, ma „wyjebane”. W rzeczywistości szkoda mu chyba było pieniędzy na dorabianie państwa.

Sprawy sercowe

Nie wspomniałam o tym wcześniej, ale Pan Wacław jak się pewnie domyślacie, nie płacił podatków. Nie wiem tego od koleżanki z gminy, bo szczerze mówiąc, aż tak dociekliwa nie jestem. Byłam świadkiem sytuacji, gdy wchodząc po schodach zauważyłam listonosza doręczającego sąsiadowi pismo z gminy dotyczące podatku od nieruchomości. Po tym jak na stwierdzenie „A na chuj mi to”, doręczyciel zapytał „czy mam w takim razie pisać – adresat odmówił przyjęcia”, Pan Wacław stwierdził „A nie, w sumie daj Pan, podpiszę; jak mi się srajtaśma skończy, a sklepy będą zamknięte, to na coś się ten świstek nada”.

No, także również w przypadku mandatów pan Wacław postanowił zaoszczędzić i zaprzestał na jakiś czas spożywania alkoholu. Nie było to spowodowane tym, że szkoda mu było pieniędzy na Owocowy Karton Mocny, ani tym bardziej względami zdrowotnymi. Przestał pić na złość Kwiatkowskiej. Pytacie, jak to możliwe na złość komuś nie pić? Pan Wacław wpadł na iście szatański pomysł. Pewnego razu wiosną gdy wszyscy mieli pootwierane okna i balkony, Kwiatkowska gadała na balkonie przez telefon (pewnie z jakąś drugą starą prukwą jej pokroju) i między innymi mówiła coś o swojej wizycie u kardiologa i niezbyt dobrych wynikach EKG. Ponieważ mówiła głośno, wszyscy w kamienicy to słyszeli; w szczególności słowa te podchwycił Wacław Fiut, który stał przy otwartym oknie i palił papierosa. Niezwłocznie po skończeniu rozmowy przez Kwiatkowską, wychylił się przez okno i krzyknął „Kardiolog, tak? A o zawale serca to stara Franco słyszałaś? Podobno od tego takie stare truchła mogą zejść i trafić gdzie ich miejsce ”. Jak się domyślacie Pan Wacław miał obecnie na celu wyprowadzić przedwcześnie Panią Kwiatkowską na łono Abrahama.

Kilka dni później był majowy weekend, który przypadał od środy, tak więc kilka dni siedziałam w domu. W pierwszy dzień weekendu wieczorem coś mnie naszło na granie w GTA V, a wszem i wobec wiadomo, że gry są najlepszym pożeraczem czasu, to było jakoś przed 4 rano, gdy postanowiłam pójść spać. Już miałam iść do wyrka, gdy usłyszałam dochodzące z ulicy „tra la la, jeszcze po kropelce, jeszcze po kropelce”. Wyjrzałam przez okno i tak jak się spodziewałam wykonawcą niniejszej piosenki był nie kto inny tylko przemiły sąsiad z dołu, Pan Fiut. Pomyślałam sobie: „Już pewnie Kwiatkowska zadzwoniła na policję, a zaraz znowu zaczną się kłócić”. Wyjrzałam przez Judasza, a gdy Kwiatkowska zeszła na dół po cichu, uchyliłam drzwi. Był to bowiem pierwszy występ Fiuta po jego wypowiedzi o zawale serca i spodziewałam się, że może być większy hardkor niż zwykle.

Kwiatkowska oczywiście wyskoczyła na niego z mordą, jednak on nawet się nie odezwał. Coś tu nie grało, próbowała go dalej prowokować, jednak w tym czasie przyjechała policja. Kwiatkowska oczywiście oskarżyła P. Wacława o łamanie ciszy nocnej i poprosiła o zbadanie go alkomatem. Słyszałam tylko jak policjant powiedział: „Proszę spojrzeć: 0,00. Z powodu braku świadków i wyjaśnień Pana jesteśmy zmuszeni wystawić Pani mandat za nieuzasadnione wezwanie patrolu policji”. Taka była pierwsza porażka Kwiatkowskiej w starciu z Wacławem Fiutem.

Elektrowstrząsy

Gdy Pan Fiut obrał sobie za cel zachowanie trzeźwości w celu wykończenia Pani Kwiatkowskiej, do głowy przychodziły mu różne pomysły. Potrafił całymi dniami (w godzinach 6:01 – 21:50) puszczać muzykę w stylu Marilyna Mansona, Korn, a także polskie kapele których awokaliści darli mordy na temat szatana, piekła i potępienia. Kolejnym krokiem Pana Wacława było kładzenie jednego lub dwóch okazów z kolekcji dzikich węży na wycieraczce Kwiatkowskiej niedługo przed tym, gdy ta miała wychodzić do kościoła. Kiedyś idąc z roboty minęłam na parterze Pana Fiuta, który powiedział: „Nie łapać za poręcz”. Nie słuchałam go zbytnio, gdyż nie mam w zwyczaju trzymać się poręczy podczas korzystania ze schodów. Gdy mijałam mieszkanie pana Fiuta zobaczyłam, że metalowa barierka podłączona jest pod prostownik. Ciekawy pomysł swoją drogą. Następnie usłyszałam jak Kwiatkowska na klatce schodowej śpiewa arię, a chwilę później jak Wacław Fiut śmieje się wniebogłosy. Nie pozostawało mi nic innego jak odłączenie kabli, który to proceder zakończył popisy wokalne obu sąsiadów.

Gdy podbiegłam do sąsiadki, kazała ona wezwać karetkę. Jak się okazało, konieczna była kilkudniowa wizyta w szpitalu z powodu poważnych problemów z sercem. Gdy Kwiatkowska wróciła, powiedziała mi kiedyś, że nie wie, co to będzie, gdyż następnego dnia ma do niej przyjechać na dwie godziny jej siostra, która jest zakonnicą, wraz z matką przeoryszą zakonu, gdyż po południu poprowadzą w naszym kościele rekolekcje dla młodzieży. Powiedziała mi to, gdy zaprosiła mnie na herbatkę i powiedziała, żebym Broń Boże nie powiedziała o tym nikomu, po to, aby Pan Wacław się nie dowiedział i „o zgrozo!”, nie przygotował na te wizytę.

Wizyta siostry

Kolejny dzień zaczął się spokojnie. W związku z tym, że obecnie sąsiad nie spożywał w ogóle alkoholu, postanowił kupić sobie motorek. Już od kilku dni siedział i przez większość dłubał przy tym motorku, bo jak twierdził: „Ten chuj chciał tylko 7 stów, ale jebany nie powiedział, że tu połowa rzeczy nadaje się tylko do naprawy”. W dniu wizyty zakonnic było tak samo. Niestety, tak pięknie nie mogło być do końca. Gdy Pan Wacław zauważył, że Kwiatkowska wymieniła firany w oknach na nowe oraz że chodzi przed kamienicą odświętnie ubrana, nabrał pewnych podejrzeń. Zaczaił się za ścianą i zaczął obserwować.

Zrobił wielkie oczy gdy zobaczył że Kwiatkowska wita się z zakonnicami i chwilę rozmawiają przed budynkiem. Nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał tego momentu. Wyskoczył na widok zakonnic, rozpiął spodnie i zaczął wymachiwać wiadomo czym, krzycząc: „Jestem Fiut, Wacław Fiut”, a następnie odwrócił się i pokazał im gołą dupę. Na ten widok Kwiatkowska złapała się za serce, jej siostra zaczęła uciekać, a matka przeorysza zemdlała. Jak Pan Wacław z powrotem się ubrał, zaczął gonić siostrę Kwiatkowskiej (tu trzeba zaznaczyć, że sporo od niej młodszą) i składał jej niemoralne propozycje. W tym momencie Kwiatkowska padła na ziemię. Matka przeorysza zdążyła już odzyskać świadomość i zadzwoniła po pogotowie. Po tym incydencie więcej Kwiatkowskiej ani jej kotów nie widziałam. Po mieście chodziły później różne plotki; niektórzy mówili, że dostała zawału i po tym jak wyszła ze szpitala trafiła do domu opieki dla starszych ludzi prowadzonego przy zakonie. Inni co bardziej złośliwi twierdzili, że dostała pomieszania zmysłów, przebywa w wariatkowie i na chleb mówi „beb”. Nie doszły mnie jednak żadne słuchy jakoby dokończyła już swego żywota, dlatego na 99% mogę powiedzieć, że kwintesencja marzeń Pana Wacława się nie spełniła.

Odwiedziny brata

Sąsiad niezmiernie się ucieszył z tego, że nielubiana przez niego Kwiatkowska nie będzie mu więcej zatruwać życia. Na dowód tej radości zaprosił do siebie w odwiedziny swojego brata. Powiedzenie mówi, że rodziny się nie wybiera, jednak tych dwóch pasowało do siebie jak ulał. Zarówno w kwestii charakteru, jak i zainteresowań gastronomicznych. Kilka dni po tym jak Kwiatkowska opuściła naszą kamienicę, a dokładniej w piątek, przyjechał brat Pana Wacława. Był mniej więcej w jego wieku. Zobaczyłam go przez okno jak wchodził do kamienicy taszcząc w ręce skrzynkę wódki. Później widziałam go już tylko jak został wyprowadzany na ulicę do radiowozu.

Jak się możecie domyślać od popołudnia z dołu słychać było tylko wrzaski i pijackie śpiewy. Przez okno rzucali na podwórko butelki po piwie, winie i wódce, licząc na to, że trafią do śmietnika. Butelki oczywiście się roztrzaskiwały z hukiem, bo trafiały wszędzie, tylko nie do celu. Z dołu cały czas napierdalała na cały regulator jakaś discopolowa rąbanka, a dzikie węże Pana Wacława wypełzały przez otwarte okna po piorunochronie na dół, a także na klatkę schodową, przez otwarte drzwi. Gdyby była Kwiatkowska, pewnie już dawno byłaby na miejscu policja, jednak z uwagi na jej nieobecność, libacja trwała prawie do pierwszej, gdy ktoś z sąsiedniego domu widząc węże pełzające po ulicy i słysząc to ryrando z radia nie wytrzymał i zadzwonił po pały.

Partol przyjechał. Gdy policjanci zapukali do drzwi Pana Wacława, otworzył mu jego brat, który zaczął wyzywać ich od „chujów”, „pedałów”, „skurwysynów” i tym podobnych, z kolei Pan Wacław zachowując resztki trzeźwości wszedł pod kołdrę i udawał, że śpi i chrapie. Efektem tego było zabranie jedynie brata Pana Wacława na izbę wytrzeźwień. Stamtąd musiał pojechać prosto do swojego domu, bo w kamienicy już go nie widziałam.

Defilada

Nie był to jednak koniec skutków piątkowej libacji u Pana Fiuta. Następnego dnia, w sobotę ulicami naszego miasteczka przechodziła przed południem defilada z okazji 250 lat nadania praw miejskich naszej „metropolii”. Było to nadzwyczaj uroczyste wydarzenie, w którym uczestniczyli wszyscy oficjele, co bardziej liczący się mieszkańcy, władze miejscowego kościoła, tłum gapiów i co najważniejsze zaproszono orkiestrę dętą z miasta powiatowego. Orkiestra maszerowała na początku defilady, grając marsze. Jak już powiedziałam nasza kamienica znajdowała się przy głównej ulicy, dlatego pochód szedł tuż pod naszymi oknami.

Defiladę otwierała mażoretka żonglująca metalową pałką, za nią szły flecistki, potem klarnecistki, dalej saksofoniści, trębacze, puzoniści, dwóch facetów grających na tubach, a na końcu orkiestry szli orkiestranci grający na talerzach, werblu i wielkim bębnie. Za orkiestrą szedł burmistrz z żoną, ksiądz proboszcz i wikary, dalej radni, szefowe kół gospodyń wiejskich i reszta ważnych postaci. Na końcu „ci, którzy chcieli być uwiecznieni na fotkach na lokalnej stronie internetowej” i dzieciaki podskakujące w rytm muzyki. Też kiedyś chciałam być w Internecie, na fotkach z wydarzeń masowych, ale jakoś mi to nigdy nie wyszło, dlatego teraz tylko obserwowałam paradę przez otwarte okno. Orkiestra grała dość głośno i chyba dźwięk instrumentów dętych i perkusyjnych spowodował nagły wybuch gniewu Pana Fiuta, któremu marszowa defilada znacznie utrudniła leczenie kaca po wczorajszej libacji z bratem.

Zauważyłam, że gdy tylko usłyszał dźwięki orkiestry, wyszedł na balkon (ten od ulicy) w samych gaciach i obrzyganej koszulce (w końcu jak policja weszła mu na mieszkanie, a on leżał pod kołdrą, „zmartwychwstanko na rzyganko” przypłaciłby pewnie, tak jak jego brat, wizytą w najdroższym hotelu w mieście). Pan Fiut zaczął oczywiście wykrzykiwać swoje bluzgi w kierunku orkiestry, burmistrza, jednak zwroty typu „ja pierdolę, jak mnie łeb najebuje”, „ty chuju na krzywych łapach!, spierdalaj stąd” nie zostały przez nikogo zauważone z powodu zbyt głośnej muzyki orkiestry.

Gdy defilada przybliżała się do naszej kamienicy, zauważyłam że Pan Wacław złapał się za głowę i powtarzał w kółko wyrazy na „k” i na „ch” naprzemiennie, a następnie zdarł z siebie swój obrzygany T-shirt i cisnął go z balkonu w kierunku maszerującej defilady. Pech chciał, że koszulka trafiła prosto na twarz puzonisty, który nieświadomie w szoku przyspieszył marsz i zagrał D zamiast G, przez co z całej siły walnął w plecy idącego przed nim trębacza. Ten z kolei upadł na ziemię wraz z trąbką, o którą potknęła się saksofonistka. Ta, wywracając się, straciła kompletnie kontrolę nad saksofonem. Instrument trafił w głowę klarnecistkę, która z kolei przewróciła około 13-letnią dziewczynkę grającą na flecie poprzecznym. I na tym pewnie efekt domina by się skończył, gdyby nie burmistrz, który myśli, że wszystko potrafi uratować (czytajcie: wszystko, oprócz budżetu gminy).

Otóż ów inteligent, widząc, co się dzieje, chciał wyjść na czoło defilady i wygłaszać swoje (jakże mądre) kwestie. Nikt na to nie był przygotowany, a tym bardziej wynajęta z powiatu mażoretka. Dlatego gdy burmistrz wychodził na czoło pochodu, rzucona przez mażoretkę metalowa pałka z kulami na dwóch końcach zakończyła trajektorię swojego lotu na głowie burmistrza. Dalej już się pewnie domyślacie co było... No a dla tych mniej domyślnych powiem tylko tyle, że na otwarcie festynu, który był po południu nie znaleziono mówcy, który byłby w stanie słowo w języku polskim z siebie wydusić. Koniec końców, wybrali jakąś babkę z Koła Gospodyń Wiejskich, która podziękowała za przybycie i zapraszała na czarninę, bigos i drożdżówkę z jabłkami. Cholera, jak ja za takim żarciem kurewsko tęsknię. Kiedyś to było, dawne czasy.

Przedłużacz

Wacława Fiuta nigdy nie ukarano za jego zachowanie w tak podniosłej dla miasta sytuacji. Sankcja go tylko jedna spotkała. Jak już wspominałam Pan Wacław raczej nie garnął się do płacenia mandatów, kar, podatków, czy choćby opłat za media. I tak jak w pierwszych trzech przypadkach narastają odsetki, tak w przypadku braku opłaty za media, można te media odciąć. No dobra, wody może i nie można, ale prąd jak najbardziej. Nastała wielka chwila, w której Panu Wacławowi odcięto prąd. Chwilę tą odzwierciedliło 10-minutowe wyzywanie Pana Wacława na wszystko i wszystkich.

Największą niedogodnością z powodu braku prądu był brak dostępu do telewizora, który Pan Fiut oglądał nagminnie. Jak zwykle manifestując swoje poglądy wyszedł na balkon, wykrzyczał co myśli o przechodniach, po czym dał upust swojej kreatywności, mówiąc: „Już ja znajdę na to sposób, ja was chuje załatwię”. Nie trzeba było długo czekać, gdyż następnego dnia pod naszą kamienicę zajechała ciężarówka – chłodnia z napisem: „Przewóz zwierząt niebezpiecznych – uwaga wysokie napięcie”. Dwóch kolesi z tej ciężarówki wniosło do kamienicy chodziarkę, z boku której widniał napis: „węgorze elektryczne”. Ponieważ stałam wtedy cały czas w oknie, słyszałam jak pan Fiut krzyczy: „wy chuje z ENERGI, nigdy wam skurwysyny nie zapłacę, mam swoje węgorze elektryczne, które zasilą mój TV”. Zastanawiałam się przez jakiś czas, co on z tymi węgorzami zamierza zrobić, lecz już po chwili usłyszałam odpowiedź: „Ja tych chuji wpierdolę do wanny i możecie mi naskoczyć ze swoimi rachunkami, podłączę kable do nich i do telewizora”.

Z tego co się domyślam, to uczynił tak jak postanowił, bo przez kilka dni był spokój. Za jakieś dwa tygodnie miał miejsce uroczysty pogrzeb Pana Wacława Fiuta. Z tego co wiem, to bezpośrednie podawanie prądu przez elektryczne węgorze umieszczone w wannie i podłączone kablami do TV nie dawało rezultatu: głównie przez to, że prąd zmienny był bardziej zmienny niż ten w gniazdku. Śp Pan Wacław wpadł więc na genialny plan zaopatrywania swojego domu w prąd w następujący sposób: ogólnodostępne gniazdko w piwnicy – przedłużacz (trochę za krótki) – węgorz elektryczny jako kolejny przedłużacz! I na podłączaniu tego kolejnego przedłużacza skończyła się mądrość Pana Fiuta, którą to mądrość przypłacił kwaterką na cmentarzu parafialnym. Warto by było wspomnieć że oprócz księdza i zakładu pogrzebowego jedynym gościem na jego pogrzebie był brat Pana Wacława Fiuta, który o mały włos nie wpadłby do grobu z powodu swojego upojenia alkoholowego oraz koledzy z restauracji „Królewskiej”, którzy w porę go uchronili przed tym upadkiem.

Skąd znam te rewelacje? Od czasu do czasu wychodzę z domu i kręcę się po mieście. Lubię gadać, tylko za bardzo nie mam do kogo . Czasami zdarza mi się usłyszeć niepochlebne informacje na temat naszej kamienicy. Teraz ludzie gadają o Panu Wacławie, poprzednio o Kwiatkowskiej. Ile ja się wcześniej nasłuchałam o tym, że mieszkania na 1 piętrze nikt nie chce kupić, bo w tym domu straszy, że ludzie stamtąd uciekają, tracą rozum, bądź popadają w alkohol. Jak słyszę takie nowinki, to chce mi się śmiać. Ja o niczym takim nie wiem, a jak wam już wcześniej wspominałam na samym początku, mieszkam w tej kamienicy od urodzenia... to będzie... od jakichś 160 lat! XD
71

Oglądany: 43129x | Komentarzy: 59 | Okejek: 225 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

10.05

09.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało