Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Ash z "Martwego zła" powraca!

60 246  
229   35  
Wreszcie! Po 22 latach doczekaliśmy się powrotu jednego z naszych ulubionych bohaterów, którego to poznaliśmy jeszcze w czasach królestwa VHS-ów. Ash Williams – nieszczęsny pechowiec, co to przypadkiem sprowadził na świat zło w najczystszej postaci i który to od kilku ładnych dekad musi z nim walczyć, tym razem pojawi się w całkiem krwistym serialu.

Już teraz zacieramy rączki w oczekiwaniu na premierę tego cuda. Póki co jednak odbądźmy sentymentalną podróż do samych początków słynnej serii „Martwe zło”.

Sam Raimi – tego reżysera nie trzeba nikomu przedstawiać. Filmowiec ten znany jest przede wszystkim jako twórca filmów o „Spidermanie” z Tobeyem Maguirem w tytułowej roli. Zanim jednak Raimi zasiadł za sterami słynnych blockbusterów, podobnie jak Peter Jackson czy James Cameron swoje pierwsze kroki w filmowym światku stawiał na planie bardzo niskobudżetowych horrorów kręconych za pomocą kartofla. W 1978 roku liczący sobie dziewiętnaście lat Raimi wraz ze swoim kumplem Brucem Campbellem stwierdzili, że fajnie by było nakręcić mrożący krew w żyłach horror. Jako że panowie mieli bardzo małe doświadczenie w tej dziedzinie, zaczęli regularnie odwiedzać kina samochodowe, aby zapoznać się z gatunkiem kina grozy, a także i science fiction. Sam dość szybko doszedł do wniosku, że im więcej krwi, flaków i wszelkich innych cieczy sączących się z ekranu, tym lepiej dla ostatecznego dzieła. Po kilku takich seansach Raimi już miał wizję swojego filmu – miała być to opowieść o opuszczonym domku w lesie, gdzie to grupka turystów odnajduje Necronomicon - tajemniczą księgę z jeszcze bardziej tajemniczymi zaklęciami. Nietrudno się domyślić, że to prastare tomiszcze było inspirowane wiktoriańskimi opowiadaniami mistrza Lovecrafta.




Reżyser zebrał do kupy swoich przyjaciół oraz rodzinkę, chwycił za wysłużoną kamerkę 8 mm i zabrał się do dzieła – krótkometrażowej produkcji „Within the woods”. Jako że budżet filmu wynosił zaledwie 1600 dolców, trudno było oczekiwać, że powstanie profesjonalna, krwawa łaźnia. Efekty specjalne tworzone były w mocno prymitywny sposób, a jednym z podstawowych rekwizytów na planie była taśma klejąca…


Bruce Campbell, który zagrał główną rolę, musiał spać w nałożonym makijażu. W ten sposób starano się nieco oszczędzić na czasie i materiałach potrzebnych do nadania aktorowi złowieszczego wyglądu. Ostatecznie kiedy Bruce wreszcie zdjął z siebie charakteryzację, okazało się, że jego twarz… zmieniła kształt. Na szczęście efekt ten wkrótce zniknął.



Jak można się było spodziewać, „Within the woods” tyłka nie urywał. Przydał się za to do wymuszania kasy na pełnoprawną, długometrażową wersję filmu. Zarówno Raimi, jak i Campbell biegali po wszystkich swoich znajomych, przyjaciołach, producentach i co bogatszych członkach rodziny, żebrząc o dofinansowanie filmu. Udało się. Dzięki temu wsparciu powstał jeden z lepszych horrorów w historii, który sprawił, że wszyscy poznali postać Asha Williamsa.
Trzeba jednak podkreślić, że kręcone w 1981 roku „Martwe Zło” również nie należało do filmów o wysokim budżecie.


Już pierwszego dnia ekipa filmowa zgubiła się w lesie i musiało minąć sporo czasu, zanim Raimi skompletował ją w całości przed autentyczną, opuszczoną chatką w środku kniei. Na planie zabrakło opieki medycznej i co chwilę któryś z członków ekipy robił sobie bolesne kuku. A to jednej z aktorek wyrwano wszystkie rzęsy podczas zdejmowania charakteryzacji, a to któryś z aktorów rozbabrał sobie oko za pomocą grubego jak pancerna szyba szkła kontaktowego…


Reżyser wcale sytuacji nie poprawiał. A wręcz przeciwnie. Sam doszedł do wniosku, że doskonałym sposobem na nadanie aktorom autentyczności będzie ciągłe torturowanie ich. Raimi czerpał perwersyjną przyjemność z patrzenia na ich cierpienia. I tak na przykład kiedy grający postać Asha Campbell boleśnie skaleczył się w nogę, reżyser pobiegł do lasu po kawałek badylka, którym później nieustannie dźgał aktora w ranę. Niestety, nawet najbardziej poobijani artyści nie byli w stanie wyprodukować wystarczającej ilości krwi, więc postanowiono wykorzystać do jej imitowania syrop kukurydziany. Możecie sobie tylko wyobrazić ile godzin zajmowało zmycie tego lepkiego świństwa z ciał aktorów…


Twórca „Spidermana” chciał wycisnąć ze swoich „gwiazd” maksimum realizmu. Oprócz regularnego dręczenia zdecydował się też np. używać na planie prawdziwej amunicji oraz… zmuszał je do palenia trawki. Efekt powalający nie był. Aktorzy zapominali kwestii i tracili kontakt z rzeczywistością.
Raimi też się nie oszczędzał. Pracował bez wytchnienia, unikając snu. W efekcie, po jednym z cięższych tygodni na planie, reżyser padł na twarz zemdlony. Reszta filmowców wylała mu na łeb wiadro lodowatej wody i pozostawiła leżącego w kałuży aż do momentu, kiedy Sam odzyskał przytomność.
W czasie ostatnich dni zdjęć członkowie ekipy byli tak bardzo wyziębieni, że regularnie robili ogniska z mebli wyniesionych z domku. Jako że na koniec zostawiono jedynie ujęcia na zewnątrz budynku, z dymem poszły praktycznie wszystkie drewniane przedmioty znalezione w altance.
Po tej niekończącej się męce chorzy, pokaleczeni i pieruńsko niewyspani filmowcy odesłani zostali do domów. W lesie zostali tylko Raimi i Campbell, którzy zajęli się dokręcaniem dodatkowych ujęć.


Trzeba przyznać, że pomimo niskiego budżetu udało się stworzyć kilka niezapomnianych scen, jak choćby ta z rozkładającymi się w ekspresowym tempie zwłokami. Tom Sulivan, który odpowiedzialny był za te wizualne perełki, wykorzystał takie rekwizyty jak płatki owsiane, żelki, prawdziwe węże oraz karaluchy, które specjalnie sprowadził z uniwersytetu w Michigan.
No i nie możemy też zapomnieć o tym, że w tymże filmie po raz pierwszy pojawił się znak rozpoznawczy wszystkich kolejnych produkcji Raimiego – samochód Oldsmobile Delta 88 z 1973 roku. Było to pierwsze auto reżysera. Najwyraźniej Sam jest człowiekiem wielce sentymentalnym.

https://www.youtube.com/watch?v=aObWKULEq_8

Ku radości twórców „Martwego łza” film odniósł olbrzymi sukces. A przysłużył się do tego m.in. sam Stephen King, który po zobaczeniu tego dzieła w Cannes napisał pochwalną recenzję i uznał tę produkcję za swój „piąty ulubiony film z tego gatunku”.


Dodatkowo sceny gore z „Martwego zła” tak bardzo zniesmaczyły cenzorów, że horror o opuszczonym domku w głębi lasu oznaczony został kategorią X – najczęściej przyznawaną produkcjom porno, a w wielu państwach zakazano jego wyświetlania. Może obrońcom moralności nie spodobała się scena gwałtu w wykonaniu drzewa?


Mimo to ten śmierdzący zgnilizną niskobudżetowy kinematograficzny twór zarobił na siebie 2 400 000 dolców. Taki obrót spraw oznaczał jedno – powstanie drugiej części „Martwego zła” było tylko kwestią czasu.
Oczywiście Raimi miał problem ze zgromadzeniem kasy na nakręcenie kolejnej części swojego horroru. Jednak tym razem znalazł silnego sprzymierzeńca. Stephen King, wielki fan pierwszej części „Martwego zła”, zwrócił się do znanego producenta Dino De Laurentiisa i nakłonił go do wzięcia projektu pod swoje skrzydła.


Napędzany znacznie większym budżetem film miał ponownie opowiedzieć historię walki Asha, granego przez Bruce' Campbella, z przebudzonym złem. Tym jednak razem bohater w wyniku otwarcia się portalu cofnął się w czasie do roku 1300 i u boku rycerzy stoczył ciężki bój z armią umarłych… Na takie cuda jednak kasy nie starczyło, więc ekipa powrócić musiała do opuszczonej altanki ukrytej w środku lasu. Było warto – druga część „Martwego zła” była nie tylko lepsza od swego pierwowzoru, ale i naszpikowana znakomitymi efektami specjalnymi.


To tu możemy zobaczyć przepiękną scenę tańca pozbawionego głowy trupa oraz Asha, który za pomocą spalinowej piły pozbawia się opanowanej przez złe moce kończyny.




Film jest dziś darzony wielkim kultem, a główny bohater przechodzi sam siebie w scenach szaleństwa i pościgów za własną dłonią. W produkcji nie zabrakło też specyficznego czarnego humoru, przywołującego na myśl pierwsze dzieła Petera Jacksona (ktoś pamięta jeszcze „Martwicę mózgu”?). No i nie zapominajmy o gościnnym pojawieniu się w filmie charakterystycznej rękawicy należącej do Freddy'ego Kruegera!


Raimi nie zapomniał o pomyśle wysłania Asha w podróż do dawnej epoki. Chciał, aby kolejna część filmu była inspirowana takimi książkami jak „Jankes na dworze króla Artura” czy „Podróże Guliwera”. Scenariusz wyglądał całkiem obiecująco, więc szybko znalazła się sposobność do rozpoczęcia tego projektu. Sam dogadał się z wytwórnią Universal, która wyłożyła kasę na ten film po sukcesie Raimowego „Darkmana” - całkiem zgrabnego połączenia horroru z opowieścią o zamaskowanym superbohaterze. 12 milionów dolarów wystarczyło na przeniesienie Asha do mroków średniowiecza.


Seria wyraźnie skręciła w stronę komediowego horroru SF, a sam bohater jeszcze nigdy nie był tak piekielnie zabawnym sukinsynem jak w „Armii ciemności”. Raimi, który był wielkim miłośnikiem filmów ze złotej ery animacji poklatkowej, złożył olbrzymi hołd dla dokonań Raya Harryhausena – człowieka, który odpowiedzialny był za pamiętną scenę walki człowieka z armią kościotrupów w „Jazonie i Argonautach” z 1963 roku.


Tu też mamy watahę agresywnych szkieletorów przywołanych do życia przez Asha, który błędnie wypowiedział zaklęcie podczas próby kradzieży Necronomiconu. Ciekawostka – słowa, które jednoręki podróżnik w czasie miał wypowiedzieć, brzmiały: „Klaatu verata nikto” - co było nawiązaniem do innego dzieła SF - „Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia”.


Mimo że różniąca się od poprzednich części, „Armia ciemności” była kąskiem wyjątkowo smakowitym. Niecodziennie można bowiem zobaczyć na ekranie człowieka połykającego mikroskopijne wersje samego siebie, budującego mechaniczną protezę ręki z rycerskiej rękawicy oraz w wolnych chwilach dymającego bladolice białogłowy.




Ash w średniowiecznym wydaniu miał język ostry, jak łańcuchowa piła, która jeszcze do niedawna stanowiła jego ulubioną broń. Nakręcona w 1993 roku „Armia ciemności” posiadała dwa różne zakończenia.
W oficjalnym wydaniu Ash, dzięki magicznej miksturze pewnego mędrca, udaje się na długą drzemkę i wraca do swoich czasów. Pierwotnie jednak film kończył się nieco bardziej depresyjnie. Bohater wypija o jedną kropelkę napoju za dużo i budzi się o sto lat za późno odkrywając, że z ludzkiej cywilizacji zostały już tyko ruiny.


Tak czy inaczej – historia Asha nie mogła się zakończyć na „Armii ciemności”. Wszyscy fani serii czekali na kolejny szalony pomysł Raimiego. Reżyser postanowił jednak sprawę olać i zająć się poważniejszymi, bardziej dochodowymi produkcjami.
Bruce'owi Campbellowi przybywało lat, a o ewentualnej kolejnej części „Martwego zła” mówiło się coraz mniej. O ile seria umarła na ekranie, to całkiem dobrze radziła sobie w innych mediach. Wydano sporo komputerowych gier z Ashem w roli głównej, powstało też niemało komiksów (w tym „Freddy vs Jason vs Ash”, a nawet „Marvel Zombies vs. The Army of Darkness”). „Martwe zło” okazjonalnie też tańczyło – na deskach teatrów wystawiano „Evil Dead: The Musical”.


Nawet powstały niedawno remake pierwszej części filmu nie przywrócił nadziei na to, że jeszcze kiedykolwiek zobaczymy na ekranie naszego ulubionego zakapiora z piłą łańcuchową zamiast ręki. Wprawdzie Ash pokazał się gościnnie po napisach końcowych, ale fanom do szczęścia to nie wystarczyło.

I kiedy już pogodziliśmy się z myślą, że „Martwe zło” to relikt przeszłości, Sam Raimi i Bruce Campbell sprawili nam nie lada niespodziankę. Ash powraca (o parę dekad starszy i o kilka kilogramów cięższy, ale wciąż chętny do skopania złu dupska na kwaśne jabłko).

https://www.youtube.com/watch?v=unnLg1TPCYM

W dziesięcioodcinkowym serialu palce swe macza twórca oryginalnych części serii – Raimi będzie scenarzystą, producentem i reżyserem niektórych odcinków. Zapowiada się solidny powrót do przeszłości.

Groovy!

2

Oglądany: 60246x | Komentarzy: 35 | Okejek: 229 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało