Jest tu kto? Przestałem się opierdalać
Ognisko było udane. Ciepło płomieni, ciepło od nalewek. Ciepło między nami. Wszystko szło ku jeszcze cieplejszemu zakończeniu wieczoru. Noc, ogień, gwiazdy… i moje parszywe szczęście na dokładkę.
Gdy ogień dogasał, a pora zrobiła się naprawdę późna, wróciliśmy do naszego pokoju. No, mojego, ale już powoli stawał się nasz. Marylcia wyglądała jak zwykle czarująco. Zmęczona pełnym emocji i przeżyć dniem, ale i z zalotnym błyskiem w oku. Takim, który nie pozostawia facetowi zbyt wielu wątpliwości. Rozumiecie, prawda? Takie „rób swoje, draniu, a potem niech i Hunowie przejdą”. Podszedłem bliżej, czuliśmy nasze oddechy. Na sto procent ta mieszanka była łatwopalna.
- Siostro Marylciu, my tu małe śledztwo musimy zrobić.
- Ja si do wszystkiego przyznaję – wyszeptała zmysłowo – i wnoszę o pełny wymiar kary.
Pociągnęła mnie w stronę łóżka. Przylgnęliśmy do siebie i pocałowaliśmy namiętnie. No, panie Kapelusz, czas na tę przyjemniejszą część detektywistycznego kawałka chleba.
Oj, długo na to czekałem. Ona chyba też, bo w pośpiechu, trochę niezdarnie zaczęła ściągać ze mnie prochowiec. Kapelusz dawno poleciał w kąt pokoju. Te cztery ściany, sufit i podłoga miały być świadkami eksplozji pożądania.
Miały, kurwa jego mać, ale nie udało im się. Brzęk tłuczonej szyby sprawił, że zamarliśmy. Czar prysł, psia jucha.
- Kapelusz, co to było? – Zapytała przestraszona Marylcia.
- Raczej nie prezent urodzinowy. Zaraz sprawdzę.
Włączyłem górne światło i rozejrzałem się po pomieszczeniu.
Zobaczymy co będzie dalej