Nie żebym był jakimś fanem myślistwa, łowiectwa czy tego typu atrakcji, albo szczególnym antyfanem, ale dzisiejszy zasłyszany w autobusie dialog młodej pary mnie rozhebał na pierwiastki
Akt I
Usiedli obok mnie (w zasadzie kolo obok mnie, laska za mną, co będzie istotne za moment) w tym momencie rozmowy:
- i dlaczego oni tak strzelają do tych zwierząt? Pyta słodki głosik z paskudną manierą. Wiecie, taką manierą niewypowiadania dokładnie ś, ć, ź, typowa dosyć metoda by sprawiać wrażenie, że głosik ma się słodszy niż zbiór miodu z sześciu pasiek.
- Bo to zwykła żądza mordu jest. Nie taka jak u tych co wojny wywołują, ale mechanizm jest ten sam. Chodzi o mordowanie i krew - no kurwa, nu ageowiec pełną gębą z dokładną analizą łowiectwa. - ale muszę ci powiedzieć - kontynuował - że przecież nigdy nie są w stanie wyciągnąć wszystkich tych pocisków ze zwierząt - ta ku*wa, bo walą do jeleni z MP piątek - a wiesz, że to przecież radioaktywne jest - ee, że naboje do sztucera są radioaktywne? To ciekawostka, ale nic, przecież na dobrą sprawę wszystko jest radioaktywne - i oni jedzą potem to mięso z nabojami -
- zawsze.
- Mam nadzieję, że umrą na raka. Wszyscy. - z ludzkim miłosierdziem dodała niewiasta.
Akt II.
- Misiu, głowa mnie boli.
- Co mam zrobić?
- Nie wiem, poradź coś.
Misiu wykręca tułów, słyszę serię krótkich cmoknięć. Takich cmok cmok cmok cmok.
- Pomogło? Pyta bohaterski Misiu.
- Nie. Bardziej pomóż.
Misiu heroicznie wstaje, obejmuje ją i słychać jeszcze więcej cmoknięć.
- Pomogło tym razem?
- No pewnie - piszczy panienka.
- No bo i co miałabyś odpowiedzieć?
Szczęśliwie wysiedli, bo albo bym zaczął rżeć jak głupi do kostki masła, albo jak głupi do sera. Ledwie wytrzymałem