Gdyby artyści realizujący film ograniczyli się do ustawiania przed
kamerą jedynie aktorów, to ostateczny rezultat pracy byłby
wyjątkowo marny. Zabrakłoby bowiem tła. Oddychającego,
zbudowanego z krwi i kości. To dlatego na plan ściąga się setki
statystów. Ludzie ci, za tak zwany psichuj, staną się drugo-, a
nawet trzecioplanowym „wypełniaczem”, który sprawi, że ujęcie
nabierze życia. Niestety zazwyczaj nie zwracamy uwagi na te
anonimowe postaci. A powinniśmy, albowiem wielu statystów
prawdopodobnie doskonale już znamy!
Jest gruby, nosi
okulary i ma aparycję tego gościa, który zawsze siedzi w ostatniej
ławce i zamiast słuchać wykładu o życiu rozrodczym pantofelka,
rysuje na ostatnich kartkach swojego zeszytu koślawe komiksy o
umięśnionych herosach i cycatych laskach.
Heiman swoją karierę
jako statysta wcielający się w postać trzecioplanowych otyłych
przegrywów z amerykańskich szkół zaczął dwadzieścia lat temu,
pojawiając się w drugiej części „American Pie”. Potem poszło
już z górki.
Jesse zaliczył
przeszło 80 rólek w filmach, pojawiał się też w serialach
telewizyjnych, teledyskach oraz w reklamach. W 2013 roku reklamowy
spot z jego udziałem pojawił się nawet na Super Bowl. W spocie tym
Heiman całuje się „po francusku” z seksowną modelką.
Ten moment mógł
być punktem zwrotnym w karierze Jessego, bo wkrótce po wyemitowaniu
reklamy Heiman dostał propozycję współpracy z Assence Films –
jednej z dość popularnych wytwórni filmów pornograficznych.
Niestety, a może raczej na szczęście, znany statysta odmówił
przyjęcia tej fuchy i mimo 42 lat na karku, nadal robi to, co umie
najlepiej – jest szkolnym nerdem na drugim planie hollywoodzkich
produkcji.
Łysa głowa, wąs,
bandana, tatuaże, żonobijka i gnat wepchnięty w spodnie.
„Te voy
a matar, puto!”
. Archetyp meksykańskiego bandziora jest głęboko
zakorzeniony w amerykańskim kinie, a do ról takich zakapiorów
często zatrudniani są naturszczycy, którzy faktycznie mają na
swoim koncie liczne rozboje i gangsterskie porachunki. Jednym z
takich aktorów jest Noel Gugliemi.
W jego przypadku trudno mówić, że jest to statysta, bo tę część życia ma on już dawno za sobą.
Niech świadczy o tym fakt, że za swoją małą rolę w „The Dark
Knight Rises” podobno zainkasował ponad 2 miliony dolarów!
Ciekawostką jest
to, że Gugliemi pojawia się na drugich planach znanych produkcji i
zazwyczaj gra postaci latynoskich zabijaków o imieniu Hector. Warto
też wspomnieć o tym, że Noel (z pochodzenia pół-Włoch,
pół-Meksykanin) rzeczywiście kiedyś był bandytą i imał się
zajęć, które do chlubnych nie należą.
Mimo że w filmach gra
gangsterów, poza planem Gugliemi jest bardzo przyjaznym gościem,
który regularnie daje wykłady w kościołach i szkołach, gdzie
przekonuje młodych ludzi do trzymania się z daleka od organizacji
przestępczych oraz dragów.
Swoją karierę
R2 zaczął z grubej rury i jako młody, nieoszpecony rdzą robot
zabłysnął przed kamerą „Nowej nadziei”, dzięki czemu jego
postać stała się kanonicznym elementem większości produkcji z
tego uniwersum. Ten sympatyczny blaszak zawsze miał jednak wielkie
ambicje, aby zaliczać występy również i w innych produkcjach.
Można złośliwie rzec, że dzięki swojej wyjątkowej
fotogeniczności R2-D2 zagrał w większej liczbie filmów niż
większość gwiazd „Gwiezdnych Wojen”. No, może za wyjątkiem
Harrisona Forda!
Wśród twórców
produkcji SF istnieje pewna niepisana tradycja, aby upychać
małego droida wszędzie, gdzie tylko się da. A wszystko zaczęło
się w 1977 roku, krótko po premierze „Nowej nadziei”. Wówczas
to Steven Spielberg kończył pracę nad „Bliskimi spotkaniami trzeciego stopnia”, a stworzenie wiarygodnych efektów
specjalnych zlecił Industrial Lights & Magic – firmie należącej
do jego przyjaciela, George’a Lucasa. Artyści
umieścili postać R2-D2 w widocznym punkcie budowy gigantycznego
pojazdu kosmicznego
, który pojawia się w ostatnich minutach filmu.
Później Spielberg ukrył tego droida wśród hieroglifów
widocznych w jednej ze scen „Poszukiwaczy zaginionej Arki”, a
także zrobił z sympatycznego robocika element wystroju statku
pirackiego w „Goonies” (mimo że w zasadzie Steven był „tylko” scenarzystą tej produkcji).
Z czasem do tej
zabawy włączyli się inni reżyserzy. Uważny widz zobaczy więc R2
zarówno w serii filmów „Transformers”, jak i „Mission
Impossible 3”, „Super 8”, a nawet w dwóch częściach nowej
odsłony „Star Trek” – jak by nie patrzeć, serii konkurencyjnej
dla uniwersum stworzonego przez George’a Lucasa!
A co powiecie na
Kilroya – fikcyjną postać, która miała zarówno swoje drobne filmowe
epizody, jak i pojawiła się w całej masie innych dzieł – od
seriali, przez teledyski, aż po komiksy, a nawet gry komputerowe?
Ten statysta to jednak coś więcej niż popkulturowy twór. Kilroy
to prawdziwa legenda! Jego kariera zaczęła się w czasie II wojny światowej, kiedy to na wielu frontach amerykańscy żołnierze zaczęli
przyozdabiać mury lokalnych zabudowań
rysunkiem wystającego zza
muru ludzika.
Postać ta
ewidentnie wzorowana była na bohaterze komiksu „Chad” autorstwa
George’a Edwarda Chattertona, natomiast jej imię prawdopodobnie
nawiązuje do stoczniowego inspektora Jamesa J. Kilroya, który
to ponoć miał w zwyczaju oznaczać kontrolowane przez siebie
obiekty podpisem „Kilroy tu był”.
Po wojnie ten rysunek i
hasełko, czasem w nieco zmienionej formie, stały się dość
częstym elementem scenografii w kinie. I tak na przykład znamiennym
przykładem pojawienia się Kilroya przed kamerą była
jedna ze scen
„Złota dla zuchwałych”.
Innym razem buźka
Kilroya przemyka przed naszymi oczami podczas czołówki serialu
„Community”.
Tymczasem miłośnicy
serialu „Doktor Who” mogli zobaczyć słynny napis w jednym z
odcinków zrealizowanych w 1968 roku.
Z setek gościnnych
„występów” Kilroya warto jeszcze wspomnieć o jego rolach
pozafilmowych. Tutaj widzimy go na przykład w jednej z gier serii
„Call of Duty":
Tymczasem twórcy gry
„Serious Sam 3” umieścili na jednym z murów obcojęzyczne
graffiti, które należy przetłumaczyć...
Jak widać, nie każdy statysta albo bohater drugoplanowy musi być istotą z
krwi i kości. Nie każdy też powinien… pojawiać się na ekranie.
Okazuje się bowiem, że jednymi z najbardziej intrygujących
postaci, których uważne ludzkie oko może wielokrotnie zobaczyć
tu i tam, jest
dwóch komiksowych gliniarzy! Parę lat temu ten
„easter egg” został zauważony przez znanego scenarzystę komiksowego - Scotta Snydera,
a to odkrycie momentalnie wywołało prawdziwą burzę wśród fanów
rysunkowych historii.
Co wiemy o parze
stróżów prawa? Przede wszystkim wyglądają oni zawsze tak samo.
Jeden jest brunetem (czasem z kilkudniowym zarostem), drugi to
rudzielec z kozią bródką i w okularkach. Pojawiają się oni zarówno na kartkach
zeszytów różnych artystów pracujących dla Marvela, jak i DC oraz
innych wydawców, a wśród czytelników, którzy usiłują rozwiązać
tę zagadkę dwóch tajemniczych policjantów, nazywana jest
ona „Hipsterskimi gliniarzami”.
Czasami działają "pod przykrywką"...
Oczywiście pojawiło
się kilka teorii na temat tego intrygującego zjawiska. Przez jakiś
czas sugerowano, że gliniarze ci są pewnym tropem zapowiadającym
kolaborację pomiędzy twórcami z Marvela a artystami pracującymi
dla DC. Ta hipoteza została jednak obalona po tym, jak ktoś
wypatrzył obu panów na łamach komiksu z serii „Transformers”.
Znacznie bardziej
prawdopodobne jest, że gliniarze są pewnym hermetycznym żartem
krążącym wśród rysowników i za częstym pojawianiem się
stróżów prawa w komiksowych historyjkach nie stoi nic konkretnego.
Nie zmienia to jednak faktu, że wszędobylscy kumple zaliczyli
naprawdę sporo fuch w świecie komiksów!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą