Poprosiliśmy zaprzyjaźnionych policjantów, ratowników, strażaków i lekarzy o pomoc w stworzeniu pomorskiej listy kandydatów do nagrody. Nieco rozluźniliśmy kryteria, dopisując także tych, którzy przeżyli.
Ale najpierw będzie tragicznie.
Zawaha się, czy cofnie?
Dr. Maciejowi Śmietańskiemu, chirurgowi z AMG, trwale w pamięci wyrył się zakład dwóch zamroczonych panów, którzy wcześniej w idyllicznej wręcz zgodzie popijali na działkach w Gdańsku.
- Założyli się, że jeden drugiemu obetnie siekierą rękę - wspomina lekarz. - Zgubił ich brak przewidywania. Właściciel ręki do końca był przekonany, że kolega zawaha się i nie uderzy siekierą. Właściciel siekiery z kolei sądził, iż ten od ręki w ostatniej chwili ją cofnie... Żaden z nich nie przewidział determinacji kolegi.
Efekt - utrata ręki, a następnie śmierć z wykrwawienia.
Alkohol często towarzyszy osobom nominowanym. Zamroczenie było przyczyną tragedii pewnego trzydziestolatka z Gdańska, który przebywał na zakrapianej imprezie wyjazdowej w jednym z ośrodków wypoczynkowych w gminie Przechlewo. W środku imprezy gdańszczanin wyszedł "za potrzebą". Zrezygnował jednak z wizyty w toalecie i udał się do pokoju. Otworzył okno i próbując nie zalać parapetu zaczął siusiać z siedmiometrowej wysokości. W pewnym momencie zachwiał się i wypadł na zewnątrz. Zmarł w szpitalu.
Do niezbyt trzeźwych należał również młody człowiek, który postanowił opalać się bez ubrania na końcu mola w Sopocie. Źle wybrał czas. Był to bowiem początek marca, na molu leżał śnieg, wiał silny wiatr, a temperatura o godzinie 6 rano spadła poniżej zera.
- Miał szczęście - mówi o pacjencie dr Remigiusz Loroch, dyrektor sopockiego pogotowia. - O tej porze, gdy niektórzy tylko wychodzą do pracy lub po bułki, na molu pojawił się rzadki spacerowicz z psem. Wezwał nas w ostatniej chwili - młodzieńcowi groziło zamarznięcie.
A on tak zawsze...
Inny mieszkaniec Gdańska pewnego popołudnia usiadł przy stole z kolegą. Dobrze im szło, po kilku godzinach osiągnęli stan kompletnego upojenia - wypili litr wódki na głowę.
- Gospodarz nagle wstał i podjął decyzję o natychmiastowym wyjeździe do Warszawy - mówi doc. Jerzy Lasek, kierownik Kliniki Chirurgii Urazowej AMG. - Jak postanowił, tak zrobił. Wsiadł do samochodu i dotarł do granic Gdańska. Tam doszło do wypadku. Mężczyzna był w stanie bardzo ciężkim. Całą noc lekarze walczyli o jego życie.
Przegrali.
Nad ranem w klinice pojawiła się małżonka ofiary. To ona opowiedziała o wielogodzinnym pijaństwie męża i nagłej decyzji o wyjeździe.
- Widziała to pani i pozwoliła mężowi na jazdę samochodem? - spytał zdumiony lekarz.
- Ale on zawsze tak robił - odparła wdowa.
Policjanci i lekarze wspólnie typowali do nagrody pewnego studenta.
Młodzieniec ów, o wdzięcznym pseudonimie Santa Claus, w sylwestra 2003 r. wszedł na dach sopockiego akademika, a następnie spadł do dwudziestometrowego komina. Wyciągał go ponoć najchudszy strażak w Sopocie, a życie skutecznie ratowali specjaliści ze szpitala na Zaspie.
c.d.n.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą