Oto pochodząca z Peru Lina Medina. Bohaterka tej historii za parę miesięcy
skończy 90 lat. Chociaż obecnie ta sędziwa pani nie
wyróżnia się niczym specjalnym od innych staruszek, to tak
naprawdę kryje ona wielką tajemnicę, którą nie ma zamiaru
podzielić się z absolutnie nikim i wszystko wskazuje na to, że ten mroczny sekret weźmie ze sobą do grobu.
Lina przyszła na
świat w niewielkim peruwiańskim pueblo Antacancha 27 września 1933 roku. Było to miejsce oddalone od
cywilizacji – zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Jej
rodzicami byli prości ludzie utrzymujący wielodzietną rodzinę za
dzienną kwotę, która dziś pewnie nie starczyłaby nawet na zakup
najtańszej gumy do żucia.
Piszczącej biedzie
towarzyszyły głęboko zakorzenione przesądy, w które wierzyli
mieszkańcy Antacancha. Życie małej Mediny nie mogło więc być więc usłane
różami, tym bardziej że dla kogoś pochodzącego z głębokiej
prowincji szansa wyrwania się z takiego miejsca i nowy start w jakimkolwiek dużym mieście równa była zeru.
Kiedy dziewczynka miała zaledwie dwa lata i osiem miesięcy, jej
bracia zauważyli, że nogi dziecka ubrudzone były krwią. Matka
Liny z wielkim przejęciem usiłowała zlokalizować ranę na ciele
swej córki, jednak
poszukiwania te okazały się bezskuteczne.
Miesiąc później sytuacja się powtórzyła. Również i tym razem
rodzice nie byli w stanie znaleźć miejsca krwawienia. Jako że
tajemnicze ślady na kończynach dziecka pojawiały się zawsze
podczas pełni Księżyca, niezbyt bystrzy lokalsi uznali, że to
właśnie on odpowiedzialny był za comiesięczne intensyfikowanie
się tajemniczej choroby. W końcu jednak, pod koniec 1938 roku,
krwawienie ustało. Matka Liny – Victoria – miała wówczas wylewnie
dziękować niebiosom za cudowne uleczenie jej dziecka. Jak się
wkrótce okazało – nie był to jednak koniec zmartwień państwa
Medina.
W kwietniu 1939 roku
rodzice dziecka zwrócili uwagę na brzuch ich pociechy, który stał się
nabrzmiały, a dziewczynka coraz częściej skarżyła się na kolki.
Aby dowiedzieć się, co małej dolegało, zaprowadzono ją do
najmądrzejszej osoby w wiosce, czyli do bezzębnego szamana. Ten,
jak się okazało, miał trochę oleju w głowie, bo zamiast wykonać
na swej pacjentce radiograficzny zabieg z wykorzystaniem świnki
morskiej, polecił rodzicom zabrać ją do większego miasta i skontaktować się z tamtejszym lekarzem. Uważał bowiem, że ich córka ma w jamie brzusznej wielki guz, który może wymagać natychmiastowej ingerencji chirurgicznej.
Tiburcio, ojciec Liny, o szóstej rano następnego
dnia wyruszył z dzieckiem do placówki medycznej. Aby dostać
się do jakiejkolwiek drogi, gdzie można by zorganizować sobie
jakiś sensowny transport, trzeba było jednak przejść dobrych
170
kilometrów
. Piesza droga prowadziła przez pasma górskie, jeziora i
pokryte błotem szlaki. Dla peruwiańskiego
campesino, który całe
życie spędza na chodzeniu, taka trasa nie jest jakimś specjalnie
dużym wyzwaniem. Gorzej natomiast, gdy jest się pięcioletnim,
schorowanym i obolałym dzieckiem. Po kilkudziesięciu kilometrach
Lina zaniemogła i ojciec musiał owinąć ją chustą, którą następnie
przewiązał sobie na plecach.
Z wysokich Andów
mężczyzna ze swoim dzieckiem dotarł na wybrzeże. Dziewczynka miała wówczas ogromne szczęście
trafić pod opiekę doktora Gerardo Lozady – naczelnego lekarza
szpitala w Pisco. Pochodzący z Arequipy, wykształcony na
uniwersytecie w Nowym Jorku, 42-letni mężczyzna obejrzał swoją
małą pacjentkę i dość szybko zauważył, że jej piersi są nad wyraz rozwinięte jak na pięciolatkę. Spostrzegł też tzw.
gruczoły Montomery’ego – niewielkie uwypuklenia na otoczce
gruczołu piersiowego, które powiększają się u kobiet w ciąży,
tuż przed rozpoczęciem się laktacji. Żeby tego było mało,
dziecko miało wyraźne rozstępy na brzuchu oraz… włosy łonowe.
Młodziutka przybyszka z dalekiej prowincji miała nie tylko wszystkie cechy
rozwiniętej płciowo kobiety, ale i najwyraźniej była ciężarna! Lozada sam nie mógł uwierzyć w swoją diagnozę, więc
natychmiast skierował Linę do radiologa. Niedługo potem, oglądając
zdjęcie brzucha pacjentki, potwierdził swoje przypuszczenia. Oto
bowiem miał przed sobą zdrowy płód, którego rozwój wskazuje na
to, że za miesiąc dziecko, które dopiero powinno się uczyć czytać, zostanie mamą…
Niedługo potem
sensacyjna wiadomość o najmłodszej matce świata obiegła
peruwiańską, a chwilę później także i zagraniczną, prasę. W
momencie gdy dziennikarze jechali do rodzinnego pueblo dziewczynki,
jej ojciec został zatrzymany przez policję i przesłuchiwany.
Rodzeństwem Liny było ośmioro dzieciaków, z czego piątkę
stanowili chłopcy. Funkcjonariusze, którzy dotarli Antacanchy, szybko
zauważyli, że jeden z braci dziewczynki, 18-letni Amador,
zachowywał się dość nerwowo, robił wrażenie wystraszonego i
ewidentnie rozmowa z policją sprawiała mu dyskomfort.
Podejrzliwi stróże prawa zabrali więc go na przesłuchanie, licząc
na to, że to właśnie on okaże się ojcem dziecka Liny. Zarówno
Amador, jak i jego tata, mimo dość brutalnego przesłuchania, a
nawet próby wymuszenia na nich zeznań poprzez wielodniowe głodzenie,
nie przyznali się do winy i zostali zwolnieni z aresztu. Dziewczynka tymczasem trafiła
do najnowocześniejszego peruwiańskiego szpitala znajdującego się
w Limie.
„Mamy do czynienia
z dwiema potwornościami.
Biologiczną – że dziecko w wieku 4 i pół roku zaszło w
ciążę, i drugim – społecznym – że ta nieszczęśliwa istota
trafiła na mężczyznę, który był skłonny ją zapłodnić!”
–mówił dziennikarzom Lozada
11 maja, w
peruwiański Dzień Matki, Lina trafiła na stół operacyjny, gdzie
została poddana działaniu chloroformu, a Lozada przystąpił do
wykonywania zabiegu cesarskiego cięcia. Na sali panowało ponoć
duże zamieszanie, bo oprócz medyków znalazł się tam też
reporter z aparatem, który z dużym zaangażowaniem usiłował
wykonać jak najwięcej zdjęć. Podczas operacji lekarze mieli
okazję zbadać jajniki Liny i potwierdzić przedwczesny rozwój
płciowy dziecka. Po paru godzinach mierząca 110 cm dziewczynka
wydała na świat zdrowego, mającego prawie połowę jej wzrostu,
chłopca.
Podczas gdy kręgi
naukowe nie mogły wyjść z podziwu dla tego nieprawdopodobnego
fenomenu biologicznego, a policjanci nadal usiłowali dojść do
tego, kto był ojcem niemowlęcia, to w biedniejszych dzielnicach
Limy przekazywana była wieść,
że w lokalnym szpitalu na świat
przyszedł antychryst
.
Tymczasem w Antacancha – rodzinnym pueblo
najmłodszej matki na świecie, krążyła zgoła inna plotka –
Lina porównywana była do Matki Boskiej, która będąc nieskalaną
dziewicą, wydała na świat boskie potomstwo.
Wkrótce po wyjściu
ze szpitala pięcioletnia „kobieta” i jej syn Gerardo zostali
zasypani ofertami ze wszystkich stron świata. Organizatorzy
światowej wystawy w Nowym Jorku proponowali Linie 1000 dolarów
tygodniowo za możliwość uświetnienia swoją osobą tej imprezy.
Jeszcze korzystniejszą propozycję miał amerykański inwestor Leo
A. Seltzer, który zaoferował rodzinie dziecka wypłatę dożywotniej
renty w zamian za przyjazd młodej Mediny i jej
pociechy do USA na finansowane przez niego naukowe badania. W tym
jednak momencie zainterweniował peruwiański rząd, który zwołał
specjalną komisję mającą zająć się Liną i jej synem.
Stanowczo zabroniono robienia jakichkolwiek „biznesów” kosztem
obu dzieci oraz obiecano słynnej już rodzinie regularne wsparcie
finansowe. Warto zaznaczyć, że deklaracje były znacznie bardziej
optymistyczne niż rzeczywistość – po kilku miesiącach o
sprawie „zapomniano”, a państwo
Medina nigdy nie zobaczyli
złamanego grosza.
Gerardo nie
wiedział, że Lina jest jego matką aż do 10 roku życia. Dziecko
było pod ciągłą obserwacją medyczną i przez większość część
swego życia cieszyło się dobrym zdrowiem.
Niestety w wieku 40 lat
mężczyzna zachorował na nieuleczalną mielofibrozę – rzadki
nowotwór szpiku kostnego. Co intrygujące –
chorobę tę często
obserwuje się u dzieci przyszłych na świat w wyniku zbliżeń
kazirodczych…
Nadal jednak nie jest to żaden dowód na to, że Lina padła ofiarą gwałtu ze strony kogoś należącego do jej najbliższej rodziny.
Tymczasem w 1972
roku dobijająca czterdziestki kobieta wydała na świat swoje drugie
dziecko.
Obecnie pani Medina, która przeżyła już swojego męża, ma 90 lat i żyje samotnie w Chicago
Chicho (Surquillo) – wyjątkowo niebezpiecznej części stolicy Peru. Ach, no i
wreszcie otrzymuje od państwa jakieś pieniądze. Co miesiąc
odbiera bowiem emeryturę w wysokości ok. 160 zł. Do dziś jednak kobieta z jakiegoś powodu nie ma najmniejszego zamiaru opowiedzieć o okolicznościach swego zajścia w pierwszą ciążę, a nawet gdyby zdecydowała się wskazać zwyrola, który jej to zrobił, to jest niemalże pewne, że osoba ta dawno już nie żyje...
Źródła:
1,
2
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą