Szukaj Pokaż menu

Najdziksze newsy tygodnia – bywalcy festiwali muzycznych zamierzają więcej ćpać, żeby mniej jeść

38 117  
186   45  
W dzisiejszym odcinku zobaczymy jedną z książek, na którą składa przysięgę nowy dyrektor NASA, pośpiewamy razem z aktorami ze słynnego musicalu i poznamy świetny lifehack dotyczący oszczędzania na jedzeniu.

Nie ma to jak ruchome obrazki z odważnymi dziewczynami VII

199 767  
1694   72  
Możecie mówić co chcecie, a ja i tak wiem swoje. Ruchome obrazki są nie do przebicia. Koniec i kropka. Miłego oglądania!

Wycięte żebra Mansona, zaprzedanie duszy diabłu i Lennon nienawidzący chrześcijaństwa – 10 rockowych miejskich legend i mitów

29 415  
99   19  
Muzyka rockowa, choć wiekowa i z dzisiejszej perspektywy zahaczająca w wielu miejscach o konserwatywność, kilka dekad temu symbolizowała destrukcyjne siły piekielne – nie tylko wśród co bardziej bogobojnych. W tle piętrzących się, często nieprawdziwych wiadomości z gitarowego świata przede wszystkim przewijały się wątki związane z maksymą sex, drugs and rock'n'roll, z nieodłącznym dodatkiem szczypty satanizmu (lub chociaż okultyzmu). Czasami wynikało to z niewiedzy, czasami ze strachu, czasami z chęci zabłyśnięcia sensacyjnymi nowościami.
Kto ze znanych muzyków wcale nie śpiewa w swoim zespole, który gwiazdor muzyki od ponad pięciu dekad zastępowany jest przez sobowtóra i w utworze jakiego metalowego zespołu puszczonym od tyłu można usłyszeć słowa „ale jaja”? Zapraszamy na garść mitów, stereotypów i miejskich legend z rockowego świata.


#1. Marilyn Manson (wiadomo w jakim celu) wyciął sobie żebra

W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych gwiazda Marilyna Mansona rozbłysła najmocniej. Albumy takie jak „Antichrist Superstar” czy „Mechanical Animals”, zawierające bardzo sprawnie skomponowaną i zagraną mieszankę przebojowego industrialu z metalowo-rockowo-glamowym bękartem, ugruntowały pozycję budzącego grozę wokalisty. Największy skandalista Ameryki tamtych lat debiutował na „jedynce” Billboardu, pojawiał się w teledysku Eminema i Nine Inch Nails, a reklama jego najnowszego krążka przykuwała uwagę na Times Square. Uzupełnieniem wizerunku grupy były inteligentne, cyniczne obserwacje ukrywającego się pod tym łączącym przeciwieństwa pseudonimem Briana Warnera – wymoczka wyglądającego jak zaprzeczenie gwiazdy rocka, który dopiero po przeistoczeniu się w demonicznego Marilyna nie tylko co bardziej kontrowersyjne soccer mamuśki przyprawiał o zawał.

Dla wielu tematem znacznie bardziej istotnym od muzyki były wątki obyczajowe: od domniemanego satanizmu, przez potencjalny wpływ jego muzyki na postępującą rozwiązłość młodzieży, a nawet szkolne strzelaniny. Przez lata powracającą niczym bumerang miejską legendą stało się rzekome usunięcie żeber, które miało pomóc Mansonowi – a jakżeby inaczej – w komfortowym autofellatio. I choć te pogłoski krążyły nawet w polskich gimnazjach już ponad dwie dekady temu (zaaferowani małolaci zapewniali z wypiekami, że to prawda), dopiero w 2019 roku sam zainteresowany postanowił uciąć te spekulacje: „Ludzie nie są w stanie zrozumieć, że dziwna postać, którą odgrywam na scenie, jest właśnie dokładnie tym – postacią. W życiu prywatnym jestem zwykłym gościem – nie jakimś zdeprawowanym dziwakiem, który na stałe zmieniłby swoje ciało, żeby móc obciągać własnego fiuta” – przyznał bez owijania w bawełnę.

https://www.youtube.com/watch?v=OHh-d3qidFI

Innym z krążącym wokół Mansona mitów jest jego rzekomy udział w serialu „Cudowne lata” – to jednak ściema z czasów przedgooglowych. Dziś wystarczy tylko chwila, żeby zweryfikować, że w rolę Paula Pfeiffera wcielał się o 7 lat młodszy od Warnera Josh Saviano. Marilyn, zwłaszcza w latach gdy dopiero budował karierę, sam jednak ochoczo podsycał plotki i kontrowersje – choćby głośną autobiografią „Trudna droga z piekła”, w której opisał choćby mitycznie obrzydliwą piwnicę swojego dziadka... I choć w ostatnich latach plotki o autorze „Rock is Dead” jakby przycichły, ostatnie rewelacje (to, czy prawdziwe, to już inna para kaloszy) opowiadane przez jego byłą partnerkę Evan Rachel Wood sprawiły, że media i przeróżne środowiska karmiące się skandalem znów chętnie biorą sobie Mansona na cel – choć tym razem z zupełnie innych powodów.

#2. Paul McCartney nie żyje i od prawie 60 lat zastępuje go sobowtór

Wiele teorii spiskowych łączy kompletnie abstrakcyjno-absurdalne podejście do faktów i rzeczywistości. A któż mógłby wiedzieć więcej o plotkach i miejskich legendach niż największe gwiazdy muzyki? W początkach 1967 pojawiła się sensacyjna informacja o wypadku samochodowym, w którym 9 listopada poprzedniego roku zginąć miał Paul McCartney. Pogłoski o tragicznym zgonie Beatlesa zdementowane zostały na świeżo w oficjalnym fanzinie grupy, a nawet na jednej z konferencji prasowych promujących niedawno wydanego „Sierżanta Pieprza”.


Jednak dopiero ponad 2 lata później – dokładnie 17 września 1969 – plotka dostała drugie życie. Tim Harper, dziennikarz studenckiej gazetki Uniwersytetu Drake, w odpowiedzi na krążące po kampusie plotki napisał artykuł, w którym po raz kolejny podniesione zostało pytanie o wypadek McCartneya. Wśród niezbitych dowód wymieniał przekaz zawarty w puszczonej od końca piosence „Revolution 9” (do backmaskingu przejdziemy zresztą za chwilę) czy tylną okładkę „Sierżanta Pieprza”, na której Paul – w przeciwieństwie do reszty zespołu – stał tyłem. Fab Four zresztą sami podrzucali fanom sugestie dotyczące rzekomej „podmianki” w składzie. W rolę McCartneya miał się wcielić sobowtór, oczywiście odpowiednio wyszkolony muzycznie i wizerunkowo. Gra na leworęcznym basie, identyczna fraza i tembr głosu, a nawet... ta sama dziewczyna – coś tych zbiegów okoliczności było zbyt dużo... Dodać należy, że „delikatny” Beatles w tym okresie wycofał się z życia publicznego – urodziło mu się dziecko, a grupa powoli zmierzała w stronę rozpadu. Plotka jednak nabierała mocy – przy okazji premiery słynnej płyty „Abbey Road” rzecznik prasowy grupy, Derek Taylor, dementował tę plotkę, przyznając, że w ostatnim czasie doszło do eskalacji pytań i telefonów dotyczących domniemanej śmierci Paula. Ale kogo by obchodziły fakty? W radiu i prasie przerzucano się sensacjami, zupełnie nie zwracając uwagi na przekaz płynący z oficjalnego obozu liverpoolczyków – był to jeden z pierwszych fake newsów, który tak szybko zawładnął światem muzyki. Doszło do tego, że konieczne było kolejne oświadczenie biura prasowego Fab Four.


Początkiem końca popularności plotki był artykuł w magazynie „Life” z października 1969, w którym McCartney pozował z całą rodziną, zapewniając o swoim świetnym samopoczuciu. Pomimo upływu ponad pół wieku o ogromnej spuściźnie omawianego „faktu” świadczy też choćby podstrona Wikipedii zatytułowana „Paul is dead”, w całości poświęcona tej konspiracyjnej teorii, artykuły ukazujące się na przestrzeni lat, między innymi w magazynach „Rolling Stone” i „Time”, wydany w 2020 komiks „Paul Is Dead”, czy nawet film pod wiele mówiącym tytułem „Paul McCartney Really Is Dead: The Last Testament of George Harrison”. Sam McCartney, w typowym dla siebie ironicznym stylu, wykorzystał tę miejską legendę w 1993 roku, kiedy to wydaną wówczas koncertówkę (z okładką parodiującą „Abbey Road”) zatytułował „Paul Is Live”. Najlepszym podsumowaniem tego szaleństwa może być początek artykułu Roba Sheffielda z „Rolling Stone” odnoszącego się z perspektywy ponad 50 lat do pogłosek o śmiertelnym wypadku Beatlesa: Ten cały fenomen, jakkolwiek przypadkowy, pokazuje, jak szalona i oddana może być miłość fanów.

#3. John Lennon nienawidził chrześcijan

Beatlesi byli pionierami w wielu aspektach scenicznego rzemiosła – także w kwestii relacji z mediami. Dość powiedzieć, że na ich konferencjach prasowych – i to w czasach Beatlemanii – pojawiali się uczniowie piszący do szkolnych gazetek. Niemożliwość weryfikacji cytatów, brak sprzętu nagrywającego czy niedoskonałości warsztatu dziennikarzy prowadziły do nieporozumień, toczących się dekadami przez cały świat niczym śniegowa kula. Wyjaśnijmy zatem raz na zawsze – różnie tłumaczona wypowiedź Lennona o tym, że Beatlesi są rzekomo bardziej popularni niż Jezus, jest kompletnie wyjęta z kontekstu i dotyczy bardziej analizy zmian społecznych (a konkretnie malejącego wpływu religii), niż stanowi atak na chrześcijaństwo.


Wywiad przeprowadzony przez przyjaciółkę muzyka, Maureen Cleeve, ukazał się magazynie „London Evening Standard” 4 marca 1966 roku i tak naprawdę początkowo przeszedł bez większego echa – tym bardziej że Wielka Brytania tamtych czasów raczej odchodziła od kościoła, a John deklarował się jako poszukująca, uduchowiona osoba. Artykuł „Jak mieszka Beatles? John Lennon mieszka właśnie tak” dotyczył, nie będzie tu większej niespodzianki, jego codzienności; zresztą był to cykl tekstów opisujących w tym kontekście wszystkich muzyków grupy. Zadyma zaczęła się kilka miesięcy później – 29 lipca. Tuż przed trasą po Stanach amerykańskie liberalne, politycznie progresywne pismo dla nastolatków „Datebook” zamieściło wyjęte z kontekstu przedruki z angielskiej prasy – w tym tę, tak niesamowicie kontrowersyjną na tamte realia, wypowiedź Lennona: Chrześcijaństwo się skończy. Zmaleje i zniknie. Nie muszę kłócić się na ten temat; mam rację i zostanie mi przyznana racja. Obecnie jesteśmy bardziej popularni niż Jezus. Nie wiem, co skończy się pierwsze, rock'n'roll czy chrześcijaństwo. Jezus miał rację, ale jego uczniowie byli głupi i zwyczajni. To oni, odwracając wszystko, rujnują to dla mnie. Trzeba przyznać, że dziś taka deklaracja niespecjalnie kogokolwiek by wzburzyła – co innego wyjęty z kontekstu cytat z McCartneya, który również trafił na okładkę „Datebooka”. To parszywy kraj, gdzie każdy czarny uważany jest za brudnego czarnucha – McCartney znany jest ze swoich antyrasistowskich poglądów, jednak za samo użycie słowa „nigger” zostałby dziś zapewne „skanselowany”.

Po publikacji artykułu doszło do tego, że zaściankowe południe USA (nie tylko metaforycznie) zapłonęło. Pod znakiem zapytania stanęła nawet trasa Beatlesów (jak się później okazało, ostatnia w ich historii) – fundamentaliści rozniecali ogniska płytami kwartetu (jeden z albumów został nawet przybity przez lokalny Ku Klux Klan do krzyża), radia przestały grać utwory Fab Four, a grupa otrzymywała wiele gróźb śmierci (których autorem byli oczywiście również miłosierni chrześcijanie). Lennon przepraszał, tłumaczył się podczas rozpoczynającej tournée i transmitowanej na Stany i Anglię konferencji prasowej (zaznaczał, że jego wypowiedź nie była parszywą antyreligijną kwestią), jednak dla wielu Beatles w okularach – jak i cała reszta jego zespołu – pozostał symbolem moralnej zgnilizny rock'n'rolla walczącej z niosącą dobro i przebaczenie religią.


#4. Ozzy Osbourne złożył żywego nietoperza w ofierze na scenie

Ponoć w każdej plotce tkwi ziarno prawdy... Pierwsze skojarzenie z wokalistą Black Sabbath przywołuje na myśl oczywiście takie nieśmiertelne klasyki jak „Paranoid”, „Iron Man” czy „War Pigs” (nie mówiąc już o dziesiątkach evergreenów sygnowanych własnym nazwiskiem), ale także historię nieszczęsnego nietoperza zdekapitowanego na scenie. Sytuacja będąca źródłem wielu plotek i niedomówień wydarzyła się 20 stycznia 1982 roku w Veterans Auditorium w Des Moines w stanie Iowa (to stamtąd pochodzi grupa Slipknot). Był to czas, gdy Osbourne od kilku lat nie występował już ze swoją macierzystą grupą i coraz bardziej popadał w alkoholowo-kokainowe szaleństwo – do tego stopnia, że część koncertów promujących album, nomen omen, „Diary of a Madman” musiała zostać odwołana.


W autobiografii „Ja, Ozzy” napisanej wspólnie z Chrisem Ayresem Osbourne ze szczegółami wspomina moment, który na długie lata odbił się na jego wizerunku. A zważywszy, że w tej pozycji Ozzy przybliżył wiele wstydliwych dla siebie sytuacji, raczej trudno posądzać go o konfabulację i chęć zrzucenia z siebie nimbu mordercy niewinnych zwierzątek... (tłumaczenie Dariusza Kopocińskiego): Aż nagle z widowni przylatuje nietoperz. Myślę sobie: „Zabawka”. Unoszę go do światła i odsłaniam zęby. Randy (chodzi o Randy'ego Rhoadsa, gitarzystę który zginął w wypadku 4 lata później w wieku 25 lat) gra właśnie solówkę. Tłum szaleje. Wtedy robię to co zawsze, gdy na scenie ląduje gumowa zabawka. Kłap! Od razu czuję, że coś jest nie tak. Mocno nie tak.... Dekapitacja na oczach pięciu tysiącach fanów dotyczyła rzekomo żywego – jedynie ogłuszonego – nietoperza, a krew biednego gacka miała dać słonawy, niewiarygodnie obrzydliwy posmak. Siedemnastoletni wówczas Mark Neal, który wrzucił zwierzaka na scenę, zapewniał jednak, że nietoperz był od dawna martwy i konserwowany w zamrażarce. Wobec widma wścieklizny nawet Książę Ciemności musiał oddać się w ręce lekarzy – skończyło się na serii zastrzyków zaaplikowanych igłą wielkości pancerfausta.

Oddajmy po raz kolejny głos samemu Osbourne'owi: Do końca tournée każdego wieczoru musiałem zgłaszać się do lekarza po nowe zastrzyki przeciwko wściekliźnie: po jednym w pośladki, uda i ręce. Każdy piekł jak cholera. Byłem bardziej podziurawiony niż kawałek jebanego szwajcarskiego sera. Ale wolałem to niż zachorować na wściekliznę. Choć nie wiem, czy ktoś zauważyłby różnicę, gdybym zwariował. A tymczasem prasa szalała. Nie tylko zresztą prasa – szaleli też małolaci liczący na to, że podczas kolejnych koncertów także dojdzie do krwawych rytuałów, a organizacje prozwierzęce odsądzały ojca chrzestnego metalu od czci i wiary (tym bardziej że rok wcześniej podczas spotkania z szychami wytwórni CBS wokalista miał odgryźć głowy dwóm gołębiom). Zresztą anturaż szokujących zachowań Ozzy'ego był bardzo... kreatywny: obrzucanie się z publicznością surowym mięsem, wciąganie pająka nosem (choć miejska legenda, zdementowana przez gitarzystę Jake'a E. Lee, mówiła o linii mrówek), jednak wszystko przebiła obrzydliwa historia Tommy'ego Lee – perkusista Mötley Crüe opisał jedną z hotelowych imprez zakończoną specyficznym konkursem oraz równie nietypowym popisem malarskim... A, żeby nie było, że historia z dekapitacją nietoperza nie ma happy endu – w 2020 roku Ozzy został twarzą kampanii organizacji PETA przeciwko... obcinaniu kotom pazurów.

https://www.youtube.com/watch?v=O0PBt9CK_9A

#5. Robert Johnson zaprzedał duszę diabłu

Oj, coś te siły nieczyste miały słabość do gitarowego grania już od samych początków wydobywania z sześciu strun buntowniczych dźwięków. To najstarsza historia ze wszystkich przytoczonych w tym zestawieniu. Jeden z ojców założycieli korzennego, bluesowego grania wprost z delty Missisipi – urodzony w 1911 roku Robert Johnson – opisany przez Rock and Roll Hall Of Fame jako pierwsza gwiazda rocka – gdzieś w okolicach 1935 roku spotkał na rozdrożu przy Plantacji Dockery (choć dokładna data i lokalizacja tego nietypowego tête-à-tête do dziś budzi dyskusje) samego diabła pod postacią ogromnego, czarnoskórego faceta.

Wysłannik piekieł miał nastroić gitarę, zagrać na niej kilka utworów, po czym oddać instrument młodemu, aspirującemu do wirtuozerii bluesmanowi, który do tej pory nie wyróżniał się specjalnie umiejętnościami okiełzania strun. I pomimo że Johnson uczestniczył w zaledwie dwóch sesjach nagraniowych, nagrywając w ich trakcie jedynie 29 piosenek, a duża część jego biografii oparta jest na domysłach i mitach, skomponowane przez niego utwory wykonywali później między innymi Eric Clapton, Led Zeppelin, The Doors, The Rolling Stones, The White Stripes, Red Hot Chili Peppers, Bob Dylan, a nawet.... Maciej Maleńczuk. Przypadek? Legenda o szatańskiej transakcji rozgłos zyskała już długo po śmierci głównego zainteresowanego, w dużej mierze dzięki białym dziennikarzom i kronikarzom bluesa, którzy nierzadko dodawali lub modyfikowali kolejne elementy tej miejskiej legendy – według jednej z wersji do spotkania z diabłem miało dojść na cmentarzu. I akurat ta historia może mieć swój zaczątek w rzeczywistości – Johnson, rzeczywiście, regularnie odwiedzał to miejsce nocą. Nie było w tym jednak żadnego demoniczno-okultystycznego akcentu, a jedynie motyw praktyczny – o tej porze pośród grobowej ciszy bluesman mógł w spokoju poćwiczyć gitarowe zagrywki. A że Robertowi często towarzyszył jego przyjaciel i gitarowy mentor, Ike Zimmerman, dopisanie dalszej części historii nie było specjalnie trudne.


Niestety, oprócz muzycznego talentu piekielne siły nie wpłynęły na długowieczność Roberta – wręcz przeciwnie, ten niesamowicie wpływowy songwriter zmarł w wieku zaledwie 27 lat, dając symboliczny początek „klubowi”, w którym znaleźli się między innymi Jimi Hendrix, Jim Morrison, Kurt Cobain czy Amy Winehouse, co stworzyło kolejny ze słynnych mitów rocka. Muzykolog Alan Lomax zauważył słusznie, że przecież każdy bluesman był wówczas traktowany (tak przez samego siebie, jak i innych) jako dziecko diabła. Obecnie z mitem sprzedania duszy diabłu walczy wnuk Roberta, Stephen Johnson – kaznodzieja i muzyk – podkreślający, że jego dziadek w tekstach zwracał się wprost do Boga, co stałoby przecież w dużej sprzeczności z szatańskim biznesem.

A kolejne pięć rockowych miejskich legend i mitów wkrótce!

99
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Nie ma to jak ruchome obrazki z odważnymi dziewczynami VII
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu 15 najdziwniejszych rzeczy, jakie barmani usłyszeli w pracy
Przejdź do artykułu Tajemnice, jakie skrywają kostiumy filmowe
Przejdź do artykułu Idioci są wśród nas IV
Przejdź do artykułu Rzadkie i ciekawe zdjęcia znanych osób
Przejdź do artykułu Faktopedia – Wyjątkowe wkładki do butów
Przejdź do artykułu Po zagraniu tych ról ich życie już nie było takie samo
Przejdź do artykułu Historia milionerki, która nie opuszczała pokoju hotelowego
Przejdź do artykułu HBO Max znika na zawsze. Zastąpi go po prostu Max – Filmoteka Joe Monstera
Przejdź do artykułu Gwiazdy, które zagrały w świetnych filmach, a potem ich kariera przygasła

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą