Nawet największemu perfekcjoniście czasem noga się powinie i w
dziele, wydawać by się mogło, idealnym wkradnie się bubel.
Błąd taki może i pozostać niezauważony przez długie lata, bo
przecież nikt nawet nie bierze pod uwagę, aby twórca o tak wielkim
prestiżu i talencie mógł się kiedykolwiek pomylić. Dziś
przyjrzymy się słynnym dziełom sztuki wielkich i powszechnie
szanowanych artystów. Okazuje się, że także i oni zaliczyli
ewidentne wtopy, których prawdopodobnie nigdy byście nie zauważyli…
Sandro Botticelli
był jednym z najsłynniejszych renesansowych malarzy
reprezentujących tzw. szkołę florencką. Najbardziej znanymi
dziełami tego artysty są dwa obrazy, które powstały w tym samym
roku (według różnych źródeł mogły to być lata 1478 lub 1485).
Mowa o „Wiośnie” i „Narodzinach Wenus”. Oba płótna
powstały na zlecenie rodu Medyceuszy i wisiały w ich rezydencji.
Obrazy te zawierają ten sam „błąd”. Otóż praktycznie
każda z postaci uwiecznionych przez malarza posiada
karykaturalne
wręcz stopy! To jakieś opuchnięte bulwy z pokrzywionymi paluchami i zbyt mocno
wyeksponowanymi paznokciami. Żeby tego było mało, największym
palcem u wszystkich osób z obrazu Botticellego jest tzw. palec
długi, który tutaj wyraźnie wysuwa się przed hallux. To akurat
można jakoś wytłumaczyć – wszakże szacuje się, że ok. 20% osób posiada
takie stopy (które określa się mianem „stóp greckich”),
natomiast dziwaczny ich wygląd to już niestety dowód na to, że
sławny malarz po prostu nie radził sobie z nimi...
O tym, że
Botticelli miał spore problemy z przedstawieniem tego akurat
elementu człowieczego ciała świadczy chociażby odkrycie, którego
dokonano podczas restaurowania innego obrazu tego artysty pt. „Święty
Franciszek z Asyżu z aniołami”. Okazało się, że Sandro, w
desperackich próbach realistycznego odwzorowania dolnej części
ludzkich nóg, wielokrotnie zamalowywał kolejne wersje stóp
tytułowej postaci.
Oto kolejny obraz
artysty pochodzącego z okresu Odrodzenia. Jest to też
prawdopodobnie jedno z najbardziej znanych dzieł przedstawiających
popularną w chrześcijańskiej ikonografii scenę opłakiwania
martwego Jezusa. I chociaż artysta zadbał o duży realizm w
prezentowaniu obecnych na płótnie ludzi, to po chwili analizy
tego dzieła dojdziemy do wniosku, że malarz dość frywolnie
podszedł do kwestii perspektywy i prawidłowego oddania proporcji człowieka.
Z
punktu widzenia odbiorcy tego obrazu, spora część głowy
Chrystusa powinna być przecież zasłonięta przez jego klatkę
piersiową. Tymczasem zarówno Jezusowa głowa, jak i jego tors są
zdecydowanie za duże, podczas gdy
Jezusowe stopy wydają się śmiesznie
wręcz małe. Gdyby Syn Boży stał wśród żałobników, to
wyglądałby niczym jedna z figurek z serii POP!
Znawcy historii
sztuki uważają, że błąd ten został przez Mantegnę popełniony
celowo. Malarz uznał bowiem, że nadrzędnym celem, nad sztywnym trzymaniem
się matematycznych zasad proporcji, jest wywołanie u odbiorcy
szoku. Taka forma ekspresji miała więc mieć swoją „moralną
wartość”.
Nie każdy błąd
popełniony przez artystę musi dotyczyć braku umiejętności czy
kłopotów z oddaniem odpowiedniej perspektywy. Czasem źródło
bubla jest znacznie bardziej złożone niż można by przypuszczać.
I tak na przykład jedna z najbardziej znanych rzeźb Michała Anioła
– „Mojżesz” – zawiera wtopę, która powtarzana była już
wcześniej przez dziesiątki innych artystów.
Mowa o niesławnych
rogach, które to sterczą z głowy tej biblijnej postaci!
Czy facet, który
wyprowadził lud izraelski z Egiptu, umawiał się ze Stwórcą na
herbatkę, dał ludziom tablice z boskimi przykazaniami i gadał z
płonącymi krzaczkami był krewnym samego władcy piekieł? A może
za efektowne poroże odpowiada jego niewierna małżonka? Nic z tych
rzeczy. Źródeł tego komicznego elementu Mojżeszowej stylówy
należy doszukiwać się w błędzie popełnionym przez człowieka
żyjącego dobrych tysiąc sto lat przed Michałem Aniołem!
Święty Hieronim,
bo o nim mowa, dokonał bardzo imponującego czynu, jakim było
przetłumaczenie Pisma Świętego z jego oryginalnych języków na
łacinę. Przekład ten zwany jako „Wulgata” była szeroko
rozpowszechnioną wersją Starego i Nowego Testamentu, a w XV wieku
doczekała się nawet swojej wersji drukowanej, znanej później jako
Biblia Gutenberga.
Nie jest tajemnicą,
że autor dość swobodnie podszedł do swego tłumaczenia, nierzadko
poprawiając niektóre fragmenty tekstu źródłowego. Krytycy pracy
św. Hieronima zarzucali mu też niechlujność.
Efektem tego miały być ewidentne
błędy w przekładzie. I tak na przykład jeden z takich baboli pojawił się we fragmencie, w którym Mojżesz wraca z góry Synaj.
Według oryginalnego opisu mężczyzna był opromieniony spotkaniem z
Bogiem, jednak tłumacz pomylił „qaran” (promienieć) z
„carnatus” (rogaty) i uznał, że prorokowi na skutek obcowania
ze Stwórcą wyrosły rogi…
Ten błąd sprawił,
że ponad tysiąc lat w chrześcijańskiej ikonografii Mojżesz
przedstawiany był jako posiadacz pięknego poroża, a popełniona
przez św. Hieronima wtopa pojawiała się nawet i w innych
przekładach Starego Testamentu!
Jeden z najbardziej
znanych w historii sztuki kobiecych aktów spotkał się z krytyką
już w dniu swojej oficjalnej „premiery”, czyli w 1814 roku.
Jean-Auguste-Dominique Ingres dostał cięgi za to, że w ewidentny
sposób odszedł od neoklasycyzmu na rzecz malarstwa
manierystycznego, które to cechowało się przesadną, artystyczną
swobodą i odejściem od realizmu.
I faktycznie –
sportretowana przez malarza naga kobieta posiada szereg cielesnych
anomalii. Przede wszystkim jej kręgosłup, aby zgiąć się w
sposób, w jaki to przedstawił Ingres, musiałby mieć przynajmniej
o pięć kręgów więcej niż posiada normalny człowiek. Ponadto
prawe ramię modelki jest karykaturalnie wręcz długie. Taką łapa
mógłby pochwalić się Slenderman, a nie zdrowa samica homo
sapiens.
Dzieło to, mimo że
dziś należy do zaszczytnej listy malarskich klasyków, spotkało
się z olbrzymim hejtem ze strony współczesnych
Ingresowi odbiorców. Ci uważali, że artysta malując akt kobiety o
nienaturalnych proporcjach,
zamanifestował swój bunt przeciw utartym
kanonom w sztuce.
Namalowany przez w
1796 roku obraz autorstwa Gilberta Charlesa Stuarta jest jego drugim
podejściem do stworzenia portretu amerykańskiego polityka.
Poprzednią próbę podjął on dwa lata wcześniej, jednak uznał
jej efekt za niezadowalający i pracę swoją zniszczył. Podobno
pozujący mu Waszyngton był modelem wybitnie wręcz niecierpliwym, a
jego sztuczna szczęka ciągle wypadała, co sprawiało, że
zapadały mu się policzki. Stuart musiał więc celowo upiększyć oblicze Waszyngtona, aby ten prezentował się nienagannie.
Oficjalnie obrazu tego nigdy nie
ukończono i mimo prób sprzedania go, dzieło to pozostało w rękach
autora aż do jego śmierci w 1828 roku. Trzy lata później portret
zakupiła biblioteka w Bostonie i od tamtej chwili dzieło Stuarta
zyskało ogromną sławę. Do tego stopnia, że twarz uwiecznionego
przez tego portrecistę prezydenta znalazła się nawet na banknocie
jednodolarowym oraz na znaczkach pocztowych!
Mało kto wie, ale
obraz ten zawiera pewien idiotyczny błąd. I to wcale
nie malarski, ale…
językowy! Wystarczy, że przyjrzymy się
książkom stojącym pod stołem, przy którym pozuje polityk. Jedno
z opasłych tomiszczy to piękne wydanie konstytucji oraz zbioru praw
Stanów Zjednoczonych. Na grzbiecie księgi jak byk stoi
„Constitution and Laws of the
United Sates”. Stuart może i był
wybitnym malarzem, ale błąd, który popełnił, jest iście
dyslektyczny!
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5,
6
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą